Szczerze o Sprzęcie i Muzyce: audiomaniacy.com

Między ścianą a elektroniką: kable Helion EC5600 i EC5700

Helion EC5600 power conditioning cordHelion EC5600 power conditioning cord

Niedawno wpadły nam w ręce kable zasilające Helion EC5600 i EC5700. Wkrótce potem jednak wypadły, bo kolega ManInTheMiddle, który uprzejmie wypożyczył je nam do zabawy, prosił o możliwie prędki ich powrót do domu. Mieliśmy więc niecałe trzy tygodnie na szybki rzut uchem. Według niego te modele mogą być warte naszej uwagi, bo “efekty soniczne przerosły oczekiwania”, jak stwierdził. Przynajmniej jak na kable z tego przedziału cenowego. Kolega niejeden system już miał (i ma) i z niejednej gliny ulepionych akcesoriów słuchał, zatem jego opinie bierzemy raczej na poważnie. EC5700 używał do zasilania przedwzmacniacza i odtwarzacza, zaś EC5600 do wzmacniacza; w torze były wymiennie sieciówki Verastarr Silver Signature i Gutwire SP-8. Niestety nie mógł ich sprawdzić ze swoimi monoblokami Technical Brain TBP-Zero, bo te mają kable sieciowe wlutowane na stałe. Swoją drogą te japońskie monobloki wydają się być techniczną awangardą w high-endzie i mam nadzieję, że wkrótce będziemy mieli szansę bliżej się z nimi zapoznać.

M: Jedno trzeba dodać odnośnie przeznaczenia kabli. Według producenta Helion EC5700 jest desygnowany do zasilania “wszelkich źródeł dźwięku i obrazu” (czyli generalnie do urządzeń o niskim i stałym zapotrzebowaniu na moc), a EC5600 uzupełnia go od strony zasialania pozostałych urządzeń w systemie, czyli dowolnych wzmacniaczy, końcówek mocy, amplitunerów, głośników aktywnych itd.

K: Mimo tego rozróżnienia EC5700 może – przynajmniej według danych – przenosić moc do 3450W, a więc w tym rozgraniczeniu funkcji nie chodzi o dopuszczalną moc dla danego przewodu, a raczej o koncepcję jego budowy i zasady działania.

M: Właśnie kilka rzeczy w tej koncepcji jest nietypowych, powiedziałbym nawet, że unikalnych. Po pierwsze – przewody są lutowane do wtyków. Niby lutowanie to nic niezwykłego, lutowana jest przecież cała elektronika, wszystkie kable sygnałowe i większość głośnikowych, ale jakoś o lutowanych sieciówkach nie słyszałem dotąd.

K: Co do wyższości lutowania nad skręcaniem lub odwrotnie to są różne opinie. Jedni mówią, że lepiej skręcać, bo nie ma dodatkowego metalu (cyny) na złączu, a takie “duże” luty trudno dobrze zrobić bez przegrzewania materiałów, mogą powstawać zimne luty itp. A poza tym w systemie i tak obecne są styki między interkonektami a urządzeniami, więc usunięcie jednego dodatkowego styku zapewne niewiele zmieni.
Inni kontrargumentują, że cyna i tak jest w torze, bo przecież wszystkie podzespoły są lutowane cyną – na płytkach drukowanych widać setki takich lutowań – i że luty nie mają takiej tendencji do korozji, jak połączenia stykowe – ściskane. Metal, taki jak miedź, srebro, mosiądz w kontakcie z powietrzem zawsze po pewnym czasie zacznie pokrywać się różnymi związkami z tlenem, ozonem, siarką itd. Tworzy się więc warstwa izolacyjna, albo półprzewodnikowa, która obniża jakość złącza. Pojawiają się szumy kontaktowe, niepewność styku, jego zwiększony opór, asymetria/efekt prostowniczy (gorzej przewodzi w jednym kierunku, niż w drugim). Dla audiofila brzmi to jak horror…   W lutowaniu powyższych metali widać więc sens; zdaniem zwolenników lutowania lepsze będzie zlutowane połączenie miedzianego przewodu z mosiężnym stykiem, niż zastosowanie w tym miejscu śruby albo mechanicznego zaciśnięcia.

M: Trudno w tym momencie nie zauważyć, że w przypadku grubych przewodów względy ekonomiczne skłaniają wytwórców do wyboru zacisku, a nie lutowania. Analogiczne względy przemawiają za lutowaniem przewodów cienkich i elementów elektronicznych.

K: Dodałbym, że trochę inaczej wygląda temat styków interkonektowych czy głośnikowych. Tam są łączone zazwyczaj inne pierwiastki pokrywające element stykowy – złoto, rod bądź nikiel. Te metale nie są aż tak podatne na tworzenie związków z innymi substancjami, jak goła miedź, czyste srebro czy mosiądz/brąz stosowane w stykach kabli zasilających. Ich powierzchnia pozostaje wolna od tlenków, siarczków i innego szajsu przez bardzo długi czas (dopóki się nie zetrze hehe – M.). Więc tu lutowanie niewiele by zmieniło, styk i tak powinien być pewny i bezszumny. Choć stykofobianie mimo wszystko lutują co się da – od gniazda w ścianie po kolumny 🙂

M: Tak, przypomina mi się tu mój znajomy Groobson, który ma przylutowany wzmacniacz do kabli 230V w ścianie. Wspomniane wcześniej końcówki Technical Brain (cena 80 000 USD…) mają przewody zasilające wlutowane na stałe, jak więc widać rozwiązania tego rodzaju stosuje się nawet w urządzeniach seryjnych (z wysokich półek). 
Ale może te rozważania zostawny na inny raz, teraz zaś wrócę do kabli Helion EC. A więc po drugie – we wtykach umieszczono elementy filtrujące, które “kondycjonują” w pewnym stopniu prąd i ograniczają przepięcia. Więc to już nie jest sam kabel z wtykami, ale – jak to nazwano – Power Conditioning Cord.

K: Może to być ciekawa idea, zwłaszcza gdy nie ma kondycjonera w systemie. Mamy wtedy takie mini-filtry do każdego urządzenia. Coś dla tych, którzy za ulepszaczami prądu nie przepadają [znaczące chrząknięcie].

M: Ależ ja jestem za tym, by zasilać elektronikę najlepszej jakości prądem, bo to on przetwarzany jest na to, co otrzymują głośniki! Z byle jakiego surowca wyjdzie byle jaki dźwięk – tak to widzę. Tylko sposób, w jaki to się obecnie robi jest daleki od tego, co jest sensowne i naprawdę ważne. Funkcjonowałem w wielu studiach nagraniowych i nigdzie nie było sytuacji, by obwód sieciowy był pominięty. Były transformatory separacyjne, była oddzielna faza, było podtrzymanie napięcia sinus, był balansowany przesył. Kondycjonery “konsumenckie” tego wszystkiego najczęściej nie oferują. Nie mówię, że są nieprzydatne, tylko ich działanie jest wycinkowe i pomija kilka najistotniejszych elmentów.

K: …a po trzecie?

M: Po trzecie – to niby szczegół, ale świadczy o dbałości o optymalne rozwiązania: elementy kontaktowe są rodowane, zaś styk uziemienia – złocony. Ma to związek z napięciami i prądami spotykanymi w tych żyłach: gorąca i zimna przewodzi całą moc, uziemiająca tylko jakieś miliampery i pojedyńcze wolty – co najwyżej, w końcu to tylko żyła ochronna. A materiał styku musi być odpowiedni dla danego zastosowania, według Heliona rod jest lepszy dla dużych napięć, a złoto dla małych.

K: Jest jakieś “po czwarte”? Bo jeśli nie, to ja proponuję więcej nie babrać się w detalach, a przejść do działania.

M: Jeśli chodzi o działanie pasywne (odsłuch) – to jestem “za”.

K: Dla mnie typowym problemem przy ocenie akcesoriów jest oddzielenie tego, co wnosi (lub nie wnosi) dany gadżet od tego, co oferuje sam system.

M: Jak dla mnie to każdy “gadżet” jest tego systemu częścią; chyba nigdy nie uda się odizolować brzmienia pojedyńczego komponentu od całości, bo nie da się posłuchać samych kolumn czy tym bardziej samego kabla…

K: Ej, sam przecież znasz specjalistów, którzy potrafią powiedzieć jak brzmią oporniki w zwrotnicy czy śrubki we wzmacniaczu.

M: Od znajomości z takim jednym specjalistą to się nie wykręcę, hehe.

K: Nie wiem dlaczego miałbyś chcieć?

M: Z jakim przestajesz…

K: …powiedział ten, który za chwilę będzie rozwodził się nad transparentnością i trójwymiarowością brzmienia kabla zasilającego.

M:  Sibelius powiedział: “dla mnie muzyka zaczyna się tam, gdzie kończy się słowo”. To jest przekleństwo i urok tego hobby, że opis wrażeń odsłuchowych jest zasadniczo niemożliwy. Ale robimy co możemy [patrzy z rezygnacją na kable].

K: To wykręt niegodny audiomaniaka XD

 

T w o   y e a r r s   l a t e r r

– no może niezupełnie…
 

M: Nie wiem czy to sugestia kolegi ManInTheMiddle, ale moje zdanie jest zbliżone do jego opinii. Dźwięk całości zdecydowanie zyskuje, aczkolwiek muszę dodać, że skala tych zmian jest milimetrowa. Czy zmiany są korzystne? Niemal zawsze tak. Czy usłyszałbym w ślepym teście różnicę w brzmieniu względem moich obecnych Kubala&Sosna Elation? Jestem przekonany, że tak, jeśli miałbym możliwość odsłuchu przez dłuższy czas, przyzwyczajenia się do jednej konfiguracji i potem zmiany na drugą. W każdym razie wpinanie tych kabli do mojego systemu jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż konieczność ich – pardon za słowo – wypięcia celem zwrotu właścicielowi.

K: Z jednym się raczej nie zgodzę – że to tylko sugestia ManInTheMiddle, przynajmniej w moim wypadku. U siebie mogłem je porównać z Furutech Power Reference, Isotek Optimum i Accuphase APL 1, wszystko podpięte do Power Wedge 216p. O ile mocną stroną Furutecha jest głębia sceny i rozmach, Isotek oferuje ponadprzeciętną witalność i spójność, a Accuphase odbieram jako detaliczny i stabilny, choć może trochę zbyt suchy, to Helion EC5600/EC5700 wydaje się świeży i rozdzielczy, z czytelną linią basu i dobrą równowagą tonalną.

M: Dość często zdarza się, że różne przewody, które muszą przewodzić spore prądy (głośnikowe, zasilające) wywołują efekt uboczny przytkania systemu, takiego stępienia największych skoków dynamiki, jakby szklanego pułapu. Tu tego nie zauważyłem, podobnie zresztą jak i w wypożyczonych Neel N14E Gold i Siltech Triple Crown. Czy można to powiązać z bardzo dużą średnicą użytych przewodników? Spodobała mi się też przejrzystość i pozytywna ingerencja w sam najwyższy skraj pasma, jakby odfiltrowane zostały drobiny piasku i ślady chropowatego nalotu. Najwyraźniej wbudowane filtry spełniają swoją rolę. 

K: Nie będę mówił, że “w tej cenie to…”, bo kwestia jest otwarta i umowna. Na tle kabli zasilających, które są dostępne w sklepach Helion EC5600 i EC5700 cenowo plasują się gdzieś tak w środkowych przedziałach. Biorąc pod uwagę raczej niekonwencjonalne, a moim zdaniem uzasadnione logicznie (jak lutowanie czy rodowanie/złocenie) i brzmieniowo (jak specjalizacja – dedykowany kabel dla źródel i inny dla wzmacniacza) aspekty budowy przewodów oraz dodatkowo funkcję zabezpieczająco-filtującą spodziewałbym się, że wyłożyć musiałbym co najmniej 8000-12000zł za półtorametrowy odcinek.

M: Nie mam wątpliwości, że komercyjne serwisy w tym momencie wydawałyby okrzyki zachwytu, przyznawały nagrody roku, rekomendacje redakcji itp itd. W moim odczuciu przewody EC5600/EC5700 nie są wzorem neutralności, konceptem idealnym czy akcesorium wyróżniającym się do tego stopnia, by polecać je bez żadnych zastrzeżeń.
Ale są całkiem blisko.

Helion EC5600 i EC5700 Power Conditionig Cord

6850 zł / 6850 zł

  • lutowane złącza
  • rodowanie i złocenie
  • zintegrowana filtracja i ochrona - PCC
  • rozdzielenie funkcji dla źródeł (EC5700) i wzmacniaczy (EC5600)
  • klasa wtyku od strony urządzenia mogłaby być lepsza
4.3/5
Jakość materiałów, wykonania i dźwięku
idea i technika
dbałość o audiofilskie detale
warto za tę cenę?

Opis: Przewody zasilające 230V klasy Power Conditioning Cord.
Helion EC5600 – przeznaczenie ogólne i dla wzmacniaczy, Helion EC5700 – dla źródeł dźwięku i obrazu.
Rodowane styki prądowe, złocone styki ochronne.
Przewody lutowane do wtyczek.
Przekrój żył prądowych: 2 x 5mm2 plus żyła uziemiająca i miedziany oplot ekranujący. Wtyki zawierają elementy pasywne przeciwzakłóceniowe i przeciwprzepięciowe.
Wymiary i waga: Długość 150 cm, waga brutto 980g / szt.
Wykończenie: Kolor czarny.
Cena: 6850zł (150 cm).
Producent i pochodzenie: Helion, ul. Poznańska 21/11, 00-685 Warszawa, tel. 601258784. Wyprodukowano w Polsce.
Strona producenta [aktualizacja 2016]: www.helionpowerstudio.com

Cztery drogi Vandersteena

Vandersteen Treo

Richard Vandersteen, jak wielu konstruktorów z branży high-end audio, nie jest elektronikiem, inżynierem, profesorem czy naukowcem. Z zawodu mechanik samochodowy, z pasji – twórca kolumn głośnikowych. Na samej górze swojej strony internetowej umieścił dużą flagę Stanów Zjednoczonych. “Country of Manufacture: Made in the USA” można przeczytać przy każdym produkcie.

Właśnie dodano kolejny. Czterodrożny model Treo. Cena tylko sześć tysięcy (licząc w dolarach, do zapłaty w USA). Dla wielu znanych marek z najwyższych półek taka wycena byłaby obrazą, bo high-end audio definiuje się teraz często głównie poprzez ilość zer na metce i popisy designerów. Fornirowana obudowa w kształcie ściętej piramidy, czarny front z maskownicą – wystrój w obecnych czasach raczej skromny i nie przyciągający wzroku przeciętnego audiofila, rozpasanego bogactwem “hajendowego” wzornictwa i fikuśnych dodatków. Od razu widać, że to głośniki bardziej do słuchania, niż do oglądania.

Mniej przeciętny, a bardziej dociekliwy audiofil zwróci uwagę na parę cech, które dla brzmienia są istotne. Po pierwsze – cztery głośniki. Choć nazwa, poprzez skojarzenia z “trójką”, zdaje się zaświadczać o trójdrożności konstrukcji, to jednak drogi są cztery. Podano nawet częstotliwości podziału: 80Hz, 900Hz i 5kHz. Ponieważ, jak dotąd, nie wymyślono przetwornika dynamicznego zdolnego bez zniekształceń przetworzyć całe pasmo, to rozdzielenie go na różne głośniki optymalne dla danego zakresu jest bardzo skutecznym sposobem na minimalizację intermodulacji i innych słyszalnych zakłóceń w czystości dźwięku.

Po drugie – użyto zwrotnic pierwszego rzędu, a głośniki pracują podłączone w tej samej fazie elektrycznej. Takie rozwiązanie daje najlepszą spójność dźwięku, najwierniejsze przetwarzanie impulsów (odwzorowanie ich kształtu) i dodatnio wpływa na wrażenia przestrzenne, związane z lokalizacją instrumentów w przestrzeni.

W zakresie basowym zastosowano system bass-reflex, a układ ruchomy największego (choć raczej skromnego, jak na zestaw czterodrożny), 20-cm głośnika dociążono, by poszerzyć jego pasmo. Zamiar się udał, zestaw przetwarza już od 36Hz. Do napędzenia ciężkiej membrany potrzeba jednak więcej mocy, bez co najmniej 100-watowego (na 6 omach) wzmacniacza nie warto “podchodzić” do poważniejszych odsłuchów. Niedoskonałości tej uniknięto w droższej, półaktywnej wersji kolumny o nazwie Vandersteen Quatro.

W dwóch jednostkach o najmniejszej średnicy użyto chłodzącego ferrofluidu nie bacząc na groźne spojrzenia purystów, od zawsze patrzących wytwórni na ręce, ale też będących znaczącą częścią, jeśli nie filarem klienteli Vandersteena.

Kolumna jest dość ciężka, waży 36kg netto przy “wzroście” 110cm.

Brzmienie
Dźwięk proponowany przez kolumny wyróżnia się klarownością. Wiele detali, wcześniej niesłyszanych, pojawia się w nagraniach. Albo ukazywane są w nieco innej perspektywie. Dotyczy to też tych niechcianych artefaktów pochodzących z niedoskonalości źródeł bądź materiału poddanego kompresji.

Okolice 100Hz to zakres sprawiający wiele problemów dla twórców kolumn. Z jednej strony to centrum niskotonowych fundamentów muzyki, tak ważnych dla ogólnej równowagi tonalnej, z drugiej – każde przerysowanie tego zakresu objawi się nieprzyjemnym dudnieniem. A o taką sytuację łatwo, bo pomieszczenia mieszkalne często miewają, z racji swoich wymiarów, wydatne rezonanse w tym przedziale. “Zapobiegliwi” konstruktorzy bronią się przed tym wycofując nieco okolice 100Hz. Oczywiście, jest to odstępstwo od neutralności – choć zrobione w dobrej wierze. Zabieg może odchudzić dźwięk nadając mu nadmierną lekkość i wydaje się, że Treo do pewnego stopnia zostały poddane tej “terapii”.

Na podkreślenie zasługuje udana próba bardzo niskiego strojenia obudowy z otworem, przez co ogromne przesunięcia fazy związane z tym typem układu nie są aż tak odczuwalne. Niewątpliwie pomogło w tym dociążenie układu drgającego w głośniku subbasowym. Rezonansowy charakter bass-reflexu nie przeszkadza więc aż tak bardzo, a zważywszy na uzyskane w ten sposób rozszerzenie pasma wydaje się, że cel postawiony sobie przez konstruktora został osiągnięty.

Nie oznacza to, że bas wydobywający się z Treo można określić jako naturalny i niepodbarwiony. Ciężka, ale jednak mała, dwudziestocentymetrowa membrana sprzężona z rezonansową ze swej natury rurą układu bass-reflex nie jest w stanie podołać każdemu muzycznemu zadaniu. Bywa, że dźwięk staje się zbyt zaokrąglony, za mało w nim konturu, a za dużo wypełnienia. Poszczególne nuty wydają się nakładać na kolejne – przynajmniej w bardziej rytmicznych fragmentach – i nie każde uderzenie w strunę gitary basowej jest prezentowane z dostateczną dystynkcją i precyzją.

Być może poprzednie akapity nie emanowały jakimś szczególnym entuzjazmem odnośnie cech brzmieniowych Treo. Bas to jednak tylko wycinek całości, na dodatek nie zawsze istotny. Dzieła klawesynistów francuskich, muzyka na flet solo czy partity skrzypcowe Bacha nie ucierpią zanadto na nieidealności reprodukcji poniżej 100Hz, zaś uwypuklą to, co dobrego mają do zaoferowania te kolumny. Na pierwszym miejscu postawiłbym czystość zakresu średniotonowego z towarzyszącym mu brakiem podkolorowań i znakomitą prezentacją sceny. Ta charakterystyka ujawnia się też w nagraniach fortepianowych, w których uderza spójność i dobre oddanie niuansów dynamicznych.

Mimo, że najwyższe tony obsługuje metalowa kopułka, utwardzona jeszcze przez ceramiczną warstwę na powierzchni, słowa “natarczywy” czy “przerysowany” nie przychodzą mi na myśl. Odwołałbym się raczej do dość twardej linii, która opisuje zachodzące zjawiska i wieloplanowości zdarzeń w obszarze sopranów.

vandersteen treo

Wnioski?
Według mnie Treo nie są kolumnami dla każdego. Można je pokochać, ale można też przejść obojętnie. Dużo zależy od kultury muzycznej słuchacza oraz tego, gdzie leży punkt ciężkości jego akustycznych upodobań. Kolumna radzi sobie znakomicie z materiałem dźwiękowym najwyższej jakości – jeśli tylko nie staramy się prosić ją o więcej, niż może zaoferować. Treo to nie nafaszerowany sterydami dres, ale też nie metroseksulany hipster w rurkach. Brzmienie Vandersteenów określiłbym jako kulturalne, wysmakowane, zestawione przez kogoś, kto ma pomysł na ominięcie tych wad, które drażnią wymagającego słuchacza w większości kolumn projektowanych według standardowych, ogólnie znanych kanonów. To, że Richard Vandersteen jest przede wszystkim wielbicielem muzyki, a dopiero potem technikiem słychać bardzo często.

Opis: wolnostojący zestaw głośnikowy czterodrożny, bass-reflex. Dane producenta:
Przetworniki: 25mm kopułka twarda-metalowa z powłoką ceramiczną, 110mm średniotonowy z membraną kompozytową, 165mm niskotonowy z membraną z plecionki, 203mm subniskotonowy z membraną celulozową z włóknami węglowymi. Częstotliwości podziału: 80Hz, 900Hz, 5kHz. Nachylenie zbocz filtrów: 6dB/oktawę. Pasmo przenoszenia: 36Hz–30kHz, ±3dB. Czułość: 85dB/2.83V/m. Impedancja: 6 ohm, ±3 ohm.
Wymiary i waga: 1092mm x 254mm x 381mm. Waga: 36.4kg.
Wykończenie: fornir naturalny.
Cena: 6000 $ /para (USA).
Producent i pochodzenie: Vandersteen Audio, Inc., 116 W. Fourth Street, Hanford, CA 93230. Wyprodukowane w USA. www.vandersteen.com

Gibson i Onkyo razem

Onkyo M-5000R
Wzmacniacz stereofoniczny Onkyo M-5000R

Sławny producent gitar, Gibson Guitar Corp. i wytwórca elektroniki użytkowej, Onkyo Corporation zapowiedzieli strategiczne partnerstwo w formie joint venture z siedzibą w Hong Kongu. Przedsięwzięcie ma “koncentrować się na projektowaniu i rozwoju niezrównanych produktów elektroniki użytkowej” – jak podano.

Nowo utworzony dział Pro Audio w Gibsonie wzbogaci się o wsparcie technologiczne oferowane przez Onkyo. Warto wspomnieć, że pion ten już obejmuje takie marki, jak KRK, Cerwin-Vega! i Stanton. Z kolei Onkyo zyska od partnera “doświadczenie i zasoby w obszarze marketingowym”.

M: Czy to oznacza, że gitarzyści sponsorowani przez Gibsona będą teraz zachęcać do zakupu amplitunerów Onkyo?

K: Trochę szkoda, że tym partnerem gitarowej firmy nie jest np. producent szamponów. Zobaczylibyśmy Dariusza Krupę polewającego się Samsonem na scenie.

M: Jakoś rzadko widuję muzyków reklamujących jakikolwiek sprzęt audio. Szampony już chyba rzeczywiście częściej.

Nowe stanowiska czekają na panów z obu firm. Munenori Otsuki, CEO Onkyo zasiądzie w radzie nadzorczej Gibsona. Z kolei prezes Gibsona, Henry Juszkiewicz, obejmie analogiczną do funkcji Japończyka posadę w zarządzie Onkyo. Jak dotąd nie potwierdzono ani nie zaprzeczono, by powstać miała nowa, oddzielna marka pod szyldem której projektowane będą produkty audio. Niemniej ze słów Juszkiewicza może wynikać, że planowany jest powrót do przetwarzania i reprodukcji dźwięku w najwyższej jakości:

Być może ludzie słuchają dziś więcej muzyki. Jednak słuchają jej głównie w mocno skomprymowanych formatach. Przepaść brzmieniowa między prawdziwym systemem, a tym dającym dźwięk poddany kompresji jest ogromna. W efekcie całe spektrum muzycznego bogactwa nie jest słyszalne.

— Henry Juszkiewicz

Na jakie nowe ścieżki wkroczy rozwój obu potentatów – czas pokaże.

Gibson FlyingV

Gibson Flying V

Twórcy Audio Research nie ma już z nami

William Zane Johnson

[1926 – 2011]

Smutna wiadomośc nadeszła z USA. Założone w 1970 roku Audio Research straciło wieloletniego szefa, Williama Zane Johnsona, który zmarł 10 grudnia w wieku 85 lat. Na zdjęciu widać go z żoną, która pożegnała Billa podczas ceremonii.

Bill Johnson zasiadal w fotelu prezesa firmy przez 38 lat, by odejść na emeryturę w 2008 roku, zachowując jednak tytuł Chairman Emeritus. Audio Research pod jego kierownictwem stworzyło mnóstwo udanych modeli wzmacniaczy i przedwzmacniaczy, przede wszystkim lampowych. Charakterystyczne wzornictwo i płyta czołowa z uchwytami znane są każdemu audiofanowi. A co dopiero maniakom!

Używamy lamp w naszych najlepszych układach wzmacniających z prostego powodu. Pod względem cech wewnętrznych są one najlepszymi elementami do wzmacniania przebiegów analogowych.

– – Bill Johnson

Hi-fi to jedna z nielicznych branż, gdzie praktycznie wszystkie pomiary robione są w pewnym określonym trybie, jednak produkt używany jest w sposób, który z tym trybem nie ma nic wspólnego!

– – Bill Johnson

Wydałbym raczej 3 albo 4 tysiące dolarów na ramię, wkładkę i gramofon, plus tyle, ile jeszcze potrzeba na elektronikę i zakończyłbym tor parą małych Celestionów lub Rogersów. Raczej bym pogodził się z nimi, niż użył pełnopasmowych elektrostatów, które pokazałyby mi wszystkie błędy systemu. Nie potrzebuję tego – chcę cieszyć się muzyką!

– – Bill Johnson (1983)

Witajcie na blogu audiomaniaków!

Tak. Jesteśmy niezależni, nie musimy dbać o wizerunek tej czy innej firmy. Nie musimy pisać o każdej głupocie, którą nam podeśle dystrybutor marki X ani lać wody na temat, który nas zupełnie nie interesuje.

Nasze wpisy są konkretne, ciekawe i treściwe. Nie owijamy w bawełnę, a ilość napisanych słów nie jest miarą samą w sobie ani samą w czymś innym. Nie rozwlekamy, nie przedłużamy, nie młócimy w kółko jednego tematu. Nie płacą nam za ilość napisanych słów, nie dostajemy wierszówek.

Nie powtarzamy tego samego wciąż i wciąż, nie lejemy wody, nie zapełniamy pustymi słowami braku treści. Piszemy tylko o konkretach, każde zdanie i słowo ma znaczenie, bo jest nośnikiem ważnych informacji. Pisane przez nas posty niosą wartościowy przekaz, bez zbędnych ozdobników i bez przeładowania nic nie znaczącymi akapitami. Unikamy pustosłowia, grafomanii i rozwlekłych opowieści, które meczą i odstraszają czytelników. U nas nie spotkasz jałowych repetycji, nudnych wywodów i miałkich postów.

Co tam miałem jeszcze napisać… eeee… zaraz wracam. Wrócę w następnym wpisie. Będzie jeszcze konkretniej.

Czy już się nagrywa…?