Po kolejnych czterech latach znów przyszła pora na przeprowadzkę. A wraz z nią na modernizację wystroju i ogólnie organizacji całości strony.
Przez pierwsze dni na nowym serwerze nie wszystko pewnie działać będzie jeszcze płynnie, mogą się zdarzyć okazjonalne błędy typu “czterdzieści i cztery” – jeżeli natraficie gdzieś na problem dajcie znać na kretoszczur(małpa)audiomaniacy. com
Nowy serwer, nowa domena i nowa formuła – trzy razy na TAK! Postaramy się też udoskonalić treść witryny, będzie więcej testów, więcej opisów, więcej rozmów z ludźmi, którzy w audio i hi-fi high end mają coś do powiedzenia.
M: Jeszcze dodaj więcej nowości i więcej historii… i będzie więcej wszystkiego.
K: Nie wszystkiego… zapomniałeś o reklamach 🙂
I masz rację, zamierzam bliżej przyjrzeć się najciekawszym urządzeniom z przeszłości, do czego i ciebie zachęcam. Wielu z nas ma takie ulubione klocki, które do dziś oferują świetny dźwięk, a zestarzały się tylko moralnie lub wizualnie. Niektórzy twierdzą nawet, że najlepsze czasy ta branża ma już za sobą…
M: Myślę, że takie opinie – przyznam, że nie bezpodstawne – były zawsze. Gdy weszła kaseta kompaktowa tęskniono za szpulami, gdy wynaleziono CD wielbiono LP, gdy rozpowszechnił się bass reflex wołano o powrót acoustic suspension, jak zrobili MP3 i MiniDisc to pomstowano na kompresję. Z perspektywy czasu trzeba przyznać, że część tych chęci powrotu do przeszłości ma źródło nie tylko w nostalgii (“za komuny ważyłam mniej”), ale i faktycznie w jakości dźwięku. Nie mówię tu o Altusach i Altonach, bo to był taki Trabant branży hifi – tektura i dwusów z motopompy, ale było, i to w tysiącach sztuk. Stąd sentymenty.
K: Niektórzy uważają, że na tamte czasy to Altusy brzmiały dobrze.
M: A czy wtedy porównywali je z kolumnami Infinity, Mordaunt-Short czy nawet Technics? …no właśnie.
K: A kosztowały podobnie?
M: W stosunku do zarobków pewnie tak.
K: Czyli dziesięć gwiazdek za stosunek cena/jakość i jedna gwiazdka za brzmienie w skali absolutnej?
M: Dziś też znajdziesz pewnie takie głośniki. Ale nie w Polsce. Tylko gdzieś w Pakistanie.
K: Najpierw upewniłbym się, co może Pakistan. Z tego, co kojarzę to państwo atomowe. Do wyprodukowania takiej bombki potrzeba technologii trochę bardziej zaawansowanej, niż do produkcji Wiedźmina albo europalet.
M: Wolę jednak rozmawiać o audio. Rzadko coś wybucha, nawet zwykły dym to okazjonalna sprawa. Chyba, że chodzi o “dym” marketingowy…
Fakt, jesteśmy nieco monotematyczni. Chociaż, skoro jest nas dwóch, czy to nie jest jednak stereotematyczność? Życzcie nam kolejnych ośmiu lat ględzenia! Jakoś wytrzymacie.
Japoński autorytet w branży audio i wieloletni ambasador i twarz marki Marantz odszedł w wieku 72 lat w swoim domu w Belgii. Smutne wydarzenie poprzedzone było rozstaniem Kena z firmą Marantz w maju 2019, po 41 latach współpracy. Niektórzy sugerują, że między tymi dwoma wydarzeniami istnieje związek… Jak jest naprawdę? Wcześniej Ishiwata pracował między innymi dla Pioneer’a, a także prowadził studio… fotografii mody i zatrudniony był na statkach w żegludze dalekomorskiej.
Przez dekady firma Marantz nie ograniczała zanadto aktywności i rozmiarów autoprezentacji Kena. Przynajmniej od 1996 roku, gdy uzyskał on oficjalny tytuł “Ambasadora Marantz” i stał się osobą publiczną, obecną na pokazach i wystawach, przed mikrofonami i kamerami dziennikarzy. Rzecz bezprecedensowa dla inżyniera związanego ściśle z techniczną stroną urządzeń, a nie – jak to bywa zazwyczaj – marketingowca czy pijarowca. Dokładnie nie wiadomo, jaki był zakres ingerencji Ishiwaty w produkty Marantz oznaczone KI-Signature lub SE. Z jego ostatnich wypowiedzi można jednak wnioskować, że rola, jaką pełnił w powstawaniu i rozwoju produktu zmieniła się, podobnie zresztą jak w ogóle zmienił się sposób, w jaki konstruowane i projektowane są urządzenia elektroakustyczne.
Nie każdy wie, że Ken Ishiwata w latach osiemdziesiatych zaprojektował dla Marantz’a linię kolumn głośnikowych przeznaczonych na rynek europejski, np. model LD-50. Jednak Philips, który był wówczas właścicielem marki, wymusił na konstruktorze zastąpienie oryginalnych przetworników japońskiej firmy Tonegen (później wchłoniętej, podobnie jak Fostex, przez Fostera) głośnikami Philipsa.
Ken otwarcie przyznawał, że nie mógł odmówić, a jego protesty zostały zignorowane. Wspominał później, że był to ciężki czas dla niego, a praca w takim trybie nie sprawiała mu żadnej przyjemności. Ostatecznie cały belgijski pion zajmujący się kolumnami upadł, według Ishiwaty właśnie z powodu niedostatecznej jakości przetworników. Mistrz do końca publicznie wyrażał żal, że nie może już zajmować się projektowaniem zestawów głośnikowych.
Nie był to jedyny konflikt Ishiwaty z przełożonymi. Dopiero po latach doceniono w firmie jego upór w zachowaniu profilu Marantza jako marki zajmującej się przede wszystkim stereo, co pozwoliło przetrwać jej ciężkie lata. W rodzinnej Japonii nie doceniono potencjału, jaki ma autorski wkład Kena Ishiwaty w rynkowy wizerunek produktów. Żaden model z oznaczeniem “KI-Signature” nigdy nie pojawił się w japońskich sklepach. Jest oczywiste, że dla samego “KI” było to ogromnym rozczarowaniem.
Ken Ishiwata w 1978
Music is the highest form of art. It is also the most noble. It is human emotion, captured, crystallised, encased… and then passed on to others.
— Ken Ishiwata
Rodzice Kena marzyli o karierze muzycznej dla syna. W dzieciństwie i młodości ćwiczył grę na skrzypcach, jednak, jak to w życiu, nie wszystko ułożyło się po jego myśli. Mając 20 lat zatrudniony był już w żegludze dalekomorskiej w charakterze specjalisty od radiokomunikacji, choć, jak później przynawał, nie lubił tej pracy. Elektronika i muzyka pasjonowały go od zawsze. Jako osoba znająca język angielski i biegła w sprawach elektroniki audio w 1968 r. zdobył posadę w Pioneer’ze rozszerzającym wówczas swe wpływy w Europie i tworzącym fabrykę w Belgii.
Nie pracował tam jednak długo imając się następnie różnych zajęć, w tym fotografa modowego i otwierając własne studio w 1975. Po trzech latach wrócił na elektroniczne wody związując się ze swoim ostatnim pracodawcą. Ponad 40 lat później, 16 maja 2019 Marantz oficjalnie ogłosił, że na mocy “wspólnych uzgodnień” obie strony kończą współpracę. Ken Ishiwata widział to trochę inaczej:
To wielka niespodzianka, że nie jestem już częścią przedsiębiorstwa Marantz… Sądziłem, że zawsze będę częścią tej firmy. Niestety tak nie jest.
M: Myślisz, że oba tegoroczne zdarzenia coś łączy?
K: Jak na warunki japońskie Ken nie był nawet w wieku średnim. Nic nie wskazywało, że ma zamiar porzucić pracę. Do ostatnich chwil u Marantza udzielał wywiadów i uczestniczył w pokazach. Wydaje się, że rola audiocelebryty była pewną formą spełnienia marzeń o karierze muzyka oklaskiwanego w salach koncertowych. Wiele mówią zdjęcia, na których widzimy go w typowym dla niego, ekstrawertycznym stroju na scenie filharmonii czy teatru z uniesionymi rękami przed niewidzialną publicznością. Reżyseria tych ujęć musi pochodzić od Kena, byłego fotografa mody i niedoszłego skrzypka zafascynowanego artyzmem Dawida Ojstracha i Jaszy Heifetza. Dziś, sześć miesięcy od utraty funkcji w Marantzu, Ken Ishiwata nie żyje.
M: Czy podano przyczynę śmieci?
K: Nie dotarłem do takich informacji.
M: W Eindhoven miał świetnie urządzony pokój odsłuchowy. Nieco inaczej on wygląda, niż pomieszczenia, w których producenci kolumn ustawiają je do zdjęć reklamowych jakby przekonująć nas, że twarde, gołe ściany, kamienne posadzki i salony pozbawione jakiejkolwiek adaptacji akustycznej, nawet w postaci “zwykłego” wyposażenia w dywan, regały czy inne sprzęty domowe są odpowiednim środowiskiem do odtwarzania muzyki w zadowalającej jakości. Pokój Ishiwaty, w sensie wystroju, nie był profesjonalnym studiem dźwiękowym. Choć jest jednym z pomieszczeń firmowych, to proponuje rozwiązania akustyczne możliwe do zaakceptowania w większości pomieszczeń mieszkalnych, gdzie ma być odtwarzana muzyka w wysokiej wierności.
Śmierć Kena Ishiwaty dla nas, audiofanów, jest nie tylko wielką wyrwą w wizerunku pewnej marki, ale i symbolicznie kończy pewną epokę. Epokę, w której audio miało status sztuki połączonej z wiedzą i doświadczeniem, erę mariażu inżynierskiego kunsztu i dbałości o detal z osobistym zaangażowaniem w produkt jako medium niosące, poprzez muzykę, przekaz emocjonalny.
Pomieszczenie odsłuchowe Kena Ishiwaty w Eindhoven
Reaktywowana marka Technics wraca do sklepów. Tym razem otwarto biuro w Sydney, Australia. Od przyszłego tygodnia można wybrać się już na zakupy.
Sieć sprzedaży jest na razie nieduża, podobnie jak ilość produktów w ofercie. Podobno oba tematy są przedmiotem intensywnych prac prowadzonych przez firmę. Na razie zaproponowano gramofony, małe głośniczki i słuchawki bezprzewodowe.
M: Szczerze? Jakoś tego nie widzę. Nie dostrzegam żadnej idei w tej propozycji. Ani design, ani technika (nomen omen) ani coś, co by mnie kusiło. Wzmacniacze w klasie D… a gdzie sławna klasa AA, patent Technicsa? Sporo za to marketingowej paplaniny. Nie przekonuje mnie ta reaktywacja.
K: Szef “Projektu Technics” z Panasonic Corporation, Michiko Ogawa powiedział, że trzy rdzenie filozofii marki to Dźwięk, Technologia i Design. Połączone mają pozwolić klientom na “odkrycie muzyki na nowo”. A ty mówisz, że trzy razy pudło.
Dwie marki łączą siły – jak dowiadujemy się na stronie marton-audio.pl. Powstały w 2007 roku Gigawatt jest znacznie młodszy od łódzkiego Martona prowadzonego od początku lat dziewięćdziesiątych XX w. przez Marka Knagę. Zgierski Gigawatt (z Adamem Szubertem na czele) zajmuje się urządzeniami związanymi z zasilaniem systemów, w orbicie zainteresowań Martona są zaś wzmacniacze tranzystorowe – można więc powiedzieć, że to komplementarne obszary działań.
Flirt – zawodowy – obu panów rozpoczął się ponoć już w 2015 roku, nie ujawniono jednak czemu do konsumpcji tej “zażyłej przyjaźni”, jak to określono na stronie producenta wzmacniaczy, doszło dopiero po trzech latach. Konsumowanym jest producent wzmacniaczy, a przyczyną takiego obrotu sprawy – dysproporcja skali działań obu podmiotów. Tak czy inaczej plany odrodzonego Martona, który raczej wegetował przez ostatnią dekadę, przedstawiają się bardzo obiecująco.
Zapowiedziano dwa modele wzmacniaczy stereofonicznych: Opusculum Omni i Opusculum Reference. Oba mają możliwość pracy w trybie mostkowanym i oba cechuje komplet wejść sygnałowych – RCA i symetrycznych XLR. Regulacja głośności nie jest oparta na przełączniku rezystorowym ani potencjometrze, lecz na “bardzo dużej rozdzielczości układu sterującego i odbywa się w krokach co 0,5dB”. Bliższych informacji o tym zagadkowym układzie nie podano.
Mocy nie zabraknie. “Małe” Opusculum ma 2 x 180W na 8 ohm i 2 x 360W na 4 ohm, wersja Reference – odpowiednio 2 x 400W i 2 x 800W. W układzie mostkowym moce rosną do 720W i 1600W. Jeżeli tyle oferuje Opusculum (łac. “dziełko”) to czego powinniśmy spodziewac się po domniemanej przyszłej wersji Opus? :O
Marek Knaga
Pod względem wagi wzmacniacze Marton leżą na przeciwległym biegunie dotychczasowych produktów jej nowego właściciela, Gigawatta, który raczej liczy się z każdym kilogramem. Do Marka Knagi nie przemawiają takie oszczędności. Frezowane radiatory, transformator 2,5kW, gabaryty godne tankietki – Opusculum Reference w opakowaniu transportowym waży więcej (120kg), niż jego twórca. Tak przynajmniej wynikałoby z zamieszczonych zdjęć.
Opusculum Reference wyceniono na 300 000 zł. Dla porównania Opusculum 1.1 kosztował w 1999 roku 8500 DM (obecnie, uwzględniając inflację, byłoby to ok. 33 000 zł). Cenowo będzie więc bezpośrednim rywalem takich końcówek, jak czteroobudowowy Pass X160 (260 000 zł) czy D’Agostino Momentum M400 (300 000 zł).
Sto czterdzieści watów mocy w klasie A w konfiguracji single-ended? Nieczęsto widuje się tak bezkompromisowy wzmacniacz, zwłaszcza zbudowany na lampach pochodzących z dawnych zapasów (NOS), a nie wytwarzanych obecnie w Chinach.
A jeszcze rzadziej ma się możliwość posłuchania go. Okazję taką stwarza holenderska wystawa XFI Premium Audio Show, odbywająca się w hotelu Koningshof w Veldhoven, zaledwie 12 kilometrów od Eindhoven. W pokoju 117 Amplifon SET 140 prezentowany będzie wraz z kolumnami Piega oraz gramofonem niemieckiej firmy Tone Tol.
Prezentację wyrobów polskiego wytwórcy organizuje niemiecki Analog Natural Sound. Sygnały o istnieniu nowego wzmacniacza Andrzeja Piwowarczyka docierały już do publiczności wcześniej, trzy lata temu jego parametry i zdjęcia pokazano w prasie.
SET 140 to dwa monobloki bez sprzężenia zwrotnego, za to z pełną automatyką w zakresie miękkiego startu i prądu spoczynkowego lamp. Stopień wyjściowy bazuje na triodzie typu 833, w stopniu sterującym pracuje radziecka trioda 6C41C, na wejściu zaś oryginalna pojedyńcza trioda z cokołem nowalowym – zaprojektowana w 1958 roku EC86. Transformator z teflonową izolacją ma odczepy na kolumny 4 i 8 ohm. Waga jednego kanału to – bagatela – 70kg.
Marka Amplifon cieszyła się dużą popularnością w Polsce na początku wieku, gdyż proponowała bardzo dobrze brzmiące, solidnie wykonane wzmacniacze lampowe w umiarkowanych cenach. Co ważne, montowane były w Polsce, a zbudowane z dobrej jakości podzespołów – w tym lamp NOS. Niestety obecnie strona internetowa Amplifona jest nieaktywna, a znalezienie wyczerpującej informacji o obecnej ofercie Andrzeja Piwowarczyka jest bardzo trudne.
Miejmy nadzieję, że o wzmacniaczach Amplifon usłyszymy jeszcze w Polsce.
Są urządzenia, które mają specjalny status w audioświecie. Mimo upływu lat, a nawet dekad – nie starzeją się. Powstały od tego czasu wzmacniacze droższe, cięższe, bardziej wyrafinowane, ładniejsze – wielu przymiotników możnaby jeszcze użyć – ale trudno o jednostki bardziej bezkompromisowe i jednocześnie bardziej przełomowe w historii high-endu.
Każdy producent sprzętu marzyłby, by powyższy akapit dotyczył jednego z jego projektów. Japoński Audio Note znalazł wielu naśladowców, ale sukces pierwszego rewolucjonisty trudno jest powtórzyć. Triodowy OnGaku, zbudowany w archaicznej technologii montażu przestrzennego wzmacniacz bez sprzężenia zwrotnego w konfiguracji single-ended w chwili powstania w 1989 roku zbulwersował audiofanów i recenzentów swoją abstrakcyjną, jak na ówczesne warunki, ceną 70 000 dolarów. Pod tym jednym względem szybko pokonano oryginał. Z uzyskaniem lepszej jakości dźwięku było jednak więcej problemów.
Krakowskie Towarzystwo Soniczne
Związane z witryną highfidelity.pl Krakowskie Towarzystwo Soniczne podczas swojego 108-ego spotkania dało możliwość oceny, czy jedna z takich prób zmierzenia się z “mistrzem” ma szanse powodzenia. Firma Ancient Audio, sama też już zaprawiona w budowie sprzętu lampowego, postawiła sobie jeszcze ambitniejszy cel. Do brzmieniowej rywalizacji wystawiła wzmacniacz Silver Grand Mono, trzykrotnie tańszy (30 000 Euro) od obecnej wartości rywala, choć też z transformatorami wyjściowymi nawiniętymi ręcznie srebrnym drutem. Czy wynik starcia zawodnika wagi koguciej z zawodnikiem wagi półciężkiej musi być przesądzony z góry?
To zależy od składu sędziowskiego. A ten nie był zupełnie bezstronny, bo do jego grona należał Wojciech Szemis, przedstawiciel Audio Note w Polsce, oraz szef Ancient Audio – Jarosław Waszczyszyn.
Dodatkowym utrudnieniem dla jurorów były alkoholowe trunki serwowane przez krakowski sklep, które, w miarę upływu czasu, coraz bardziej zakłócały pokojowy charakter spotkania… halucynacja, hemoglobina, dwutlenek węgla… taka sytuacja. Z przekazanych prasie informacji nie wynika jasno, czy prócz wina i dobiegającego z głośników śpiewu istniały jeszcze jakieś inne czynniki mogące wpłynąć na zdolność koncentracji członków szacownego trybunału.
M: Pod koniec sesji zapewne śpiew dobiegał nie tylko z głośników.
Podczas spotkania dokonano nobilitacji kolumn Sonus Faber Electa Amator – dwudrożnych kolumn podstawkowych, które były jedynymi zestawami głośnikowymi używanymi do odsłuchu.
M: Poważnie? W takim razie myślę, że te napoje były warunkiem koniecznym do usłyszenia jakichkolwiek różnic.
K: …albo różnice były tak duże, że nawet na dwudrożnej kolumience z głośnikiem “basowym” 18 cm były do uchwycenia.
M: Jeśli tak, to chyba wiem, komu najczęściej dolewano do kieliszka.
Ostatecznie gremium nie uzgodniło werdyktu. Poszło chyba o jakość oczka, przez które przeciągany jest srebrny drut zanim nawinięty zostanie na karkas. Przynajmniej w ten sposób tłumaczono przyczynę brzmieniowych rozbieżności.
M: Idę się napić. Mam sok marchwiowy. Przeciskany przez stalowe oczka sokowirówki.
K: Smacznego. Oby nie doszło do sprzężenia zwrotnego.
Chris Botti z towarzyszeniem wokalistów wystąpi w Polsce.Koncerty trębacza obejmują występy w trzech miastach: Warszawa – 5 września, COŚ Torwar, Wrocław – 6 września, Hala Stulecia oraz Szczecin – 7 września, Azoty Arena.
Koncerty Chrisa Bottiego w Polsce odbędą się już wkrótce. Wybitny muzyk nie przyjedzie do Polski sam – towarzyszyć mu będą także wokaliści.
Sy Smith jest piosenkarką poruszającą się w stylistyce R&B. Należała do zespołu popularnego programu telewizyjnego „The Tonight Show” w USA w czasach, kiedy prowadził go Jay Leno. Wspomagała też wokalnie Whitney Huston i Macy Grey. Sy ma ciepłą, zmysłową barwę głosu, sprawnie porusza się w improwizacyjnych solówkach. Od kilku lat należy do stałej ekipy w zespole Bottiego. Śpiewała piosenkę „Look of Love” m.in. w słynnym już koncercie w Bostonie utrwalonym na DVD. Obok Sy, na koncercie Chrisa Bottiego śpiewać będzie także Jonathan Johnson. Jego stylistyka to zupełnie odmienny biegun – muzyk jest tenorem. Dał się poznać z brawurowego wykonania wspólnie z trębaczem słynnej pieśni „Time to say goodbay” czy arii „Nessun Dorma” Pucciniego. Całkiem możliwe więc, że jeśli w składzie na polskie występy znalazł się również młody śpiewak, usłyszymy i te utwory.
Wokalnie w czasie koncertów wspomagać będzie Chrisa także Rachel Eckroth. Artystka gra na klawiszach, a także śpiewa. Łączy jazz z brzmieniem elektronicznym. Jej muzyka wychodzi daleko poza tradycyjną muzykę instrumentalną, nie stroni od improwizacji i różnych efektów syntezatorowych. Na swoim koncie ma dwie solowe płyty – w pierwszej porusza się w obrębie jazzu, a w drugiej – dryfuje w kierunku R&B i popu. Dzisiaj muzyka Rachel to połączenie jazzu, popu i eksperymentalnego rocka niezależnego. W kręgach muzycznych ma już uznaną markę. Od kilku sezonów towarzyszy Bottiemu.
Rachela… ta, co będzie występować z Bottim
Jonathan… ten, co będzie występował z Bottim
Sy… ta, co będzie występowała z Bottim
Są gwiazdy i są tacy, co zawsze muszą się pod nie podczepić. Nazwijmy to symbiozą 😉
Firma Pro Audio Bono (PAB) wprowadziła do swojej oferty nową platformę antywibracyjną PAB SE 5. Zbiegło się to z pięcioleciem istnienia zakładu.
PAB SE 5 to platforma z wiszącą półką. Od innych platform PAB różni się zasadniczo tym, że mechanizmy zawieszenia i poziomowania półki nośnej są w niej umieszczone w bocznych panelach, bezpośrednio w sklejce. W tym celu w tych panelach zostały wyżłobione na frezarce CNC bardzo skomplikowane zagłębienia i otwory, prawie niewidoczne po założeniu półki.
Krążki linowe są zamontowane na łożyskach ceramicznych, a klucze gitarowe – używane tradycyjnie w platformach PAB do ustawiania wysokości i poziomu półki – są założone tak, by linki nośne nawijały się na nie bezpośrednio (w tradycyjnych platformach PAB opartych na tulejach metalowych linka nośna, wychodząc z tulei, zagina się pod kątem prostym, przez co w końcu przeciera się lub urywa).
W spodzie platformy PAB SE 5 zamontowano gniazda na bolce z gwintem M8. Dzięki temu platformę można postawić na dowolnych nóżkach, np. produkcji PAB. Producent zaleca jej ustawianie na stopkach łożyskowych PAB, jak choćby Ceramic 5.
Młoda, polska firma wytwarzająca zespoły głośnikowe (choć nie tylko) doczekała się recenzji w prasie drukowanej:
Propozycja przetestowania produktów Graj-Endu przyszła do nas wraz z deklaracjami o wyjątkowości i zjawiskowości tego, z czym będziemy mieli okazję się spotkać. Czasami zastanawiam się tylko, czy producent się zgrywa, czy rzeczywiście wierzy, że odkrył Amerykę.(…) W naszej branży takich proroków jest co niemiara, a wyznawców mają bez liku.(…) Adres firmy też jest egzotyczny. Szacunek nie tylko dla wysiłków, ale i dla rezultatów, jakie udało się osiągnąć w takim miejscu na ziemi! Może pięknym, ale jakże dalekim od wszelkich “centrów”. Osowicze 64a, 16-010 Wasilków.
Czy ten kpiący ton ma podłoże tylko w słabo maskowanym poczuciu wyższości warszawskiego redaktora? Czy może ma jakiś związek z tym, że grajendowe produkty ze wsi Osowicze nieopodal Wasilkowa pod Białymstokiem zadomowiły się na krajowym rynku, a koncepcja uzyskała spory rezonans i jest czymś wyjątkowym na tle wielu krajowych konstrukcji, także tych autorstwa samego Andrzeja Kisiela – alter ego jednoosobowej firmy AkustyK?
K: Myslę, że oczekiwanie entuzjazmu lub choćby tylko szczerej przychylności od właściciela konkurencyjnej firmy produkującej zestawy głośnikowe to przesada. Inna sprawa, że na takiego stronniczego recenzenta zgodzić się musiał szef Graj-Endu. Zważywszy na oficjalną deklarację na stronie Akustyka:
Nasi konstruktorzy są autorami nie tylko wielu doskonałych projektów, ale i wielkiej liczby artykułów w prasie specjalistycznej. Stale współpracujemy z miesięcznikiem Audio, biorąc udział w testowaniu najlepszych zespołów głośnikowych z całego świata.
— Andrzej Kisiel, AkustyK
– trudno mniemać, by pan Cezariusz nie wiedział, że Andrzej Kisiel to… Andrzej Kisiel.
M: Nie byłbym taki pewien, bo Andrzej Kisiel z AkustyKa od pewnego czasu zaciera tropy łączące go z Andrzejem Kisielem z Audio, np. usunął ze swojej strony treść, którą powyżej cytujesz i wszelkie odniesienia do miesięcznika Audio i firmy ESA.
Kondensatory są wielkie, olejowe (…). Ciekawostka dla miłośników militariów – w Grajpudłach Numer Jeden są ponoć jeszcze lepsze, jak usłyszałem od konstruktora, z “zapasów Wehrmachtu z 1943 roku”… Nie wiem, czy to wiadomość dobra czy zła, bo dlaczego zapasów tych nie wykorzystano do 1945? Poza tym po najlepszych kondensatorach z tamtej epoki spodziewałbym się, że będą pochodzić z zaopatrzenia Waffen-SS – ci dostawali prima sort…
K: Założę się, że gdyby Andrzej Kisiel współpracował nie ze Scan-Speakiem, a z Wehrmachtem, to nie byłoby wątpliwości, czy to wiadomość dobra czy zła 🙂
M: Sugestia, że z kondensatorami jest coś nie tak, bo pozostały niewykorzystane w czasie wojny jest krzywdząca. Żadna armia, a na pewno nie niemiecka uchodząca za najsprawniejszą machinę wojenną tamtego czasu, nie pozwoliłaby sobie na zużycie absolutnie wszystkich zapasów, nawet w obliczu całkowitej klęski. Niedowiarkom polecam zapoznanie się z hasłem “zet-eny”, czyli zapasy nienaruszalne. Zresztą nawet rozkaz zużycia wszystkiego pozostałby bezskuteczny z racji ograniczeń logistycznych w ostatnich dniach wojny. Do dziś na poddaszach i w szopach na terenach zajmowanych kiedyś przez Niemcy znajdowane są rozmaite podzespoły z czasów III Rzeszy, pod koniec lat dziewięćdziesiątych znaleziono np. skrzynie z triodami typu 211 w Grecji, a niedawno nawet zapas kompletnych zespołów tylnego koła do Focke-Wulfa 190. Z jakością znalezisk nie było problemu, bo lampy wykorzystano we wzmacniaczach audio, a koła – w latających replikach samolotu. Poza tym nie istnieją dowody, że Waffen-SS otrzymywała lepsze zaopatrzenie od oddziałów Wehrmachtu (a być może było wręcz odwrotnie), istnieją publikacje na ten temat. Ja rozumiem, że to jest wiedza wykraczająca poza zakres, jakiego oczekujemy od audiorecenzenta, ale “wyzłośliwianie się”, którego punktem wyjścia nie są uchybienia Graj-Endu, a ignorancja pana redaktora jest…
K: Odbiegliśmy chyba trochę od tematu.
M: Graj-End nie może narzekać na brak zainteresowania jego unikalnymi produktami. Uznano jedynie, że nazwy wyrobów i sama marka wymagają zmian, gdyż od niedawna nie mamy już do czynienia z Grajpudłami, Grajkablami itd.
Kolumny przemianowano na Holophony, zniknęły też Grajkable (a właściwie ich nazwa), a sama firma Cezariusza Andrejczuka każe nazywać się Avatar Audio, która to nazwa zastąpiła dawny Graj-End.
Nietuzinkowa nazwa była potężnym wyróżnikiem, a nagłówki artykułów w stylu To nazwa kolumn, to nie żart, napędzały reklamową machinę. Czy kolejne XYZ Audio nie zniknie w zalewie miliona innych producentów?
Może to obawa na wyrost, bo Graj-End – pardon, Avatar Audio – już wyróżnia seryjne stosowanie w nowych wyrobach podzespołów wytwarzanych przed wieludziesięciu laty, takich jak głośniki, kondensatory, kable itp.
Trudno powiedzieć, na jaki czas wystarczy zapas przetworników z lat 50-tych i 60-tych oraz – stosowanych ponoć w najdroższych modelach kolumn – elementów biernych z wojennych zapasów Wehrmachtu. Zainteresowanym nie radziłbym więc zwlekać z decyzją. Niedoszli kupcy obrazów van Gogha też później pluli sobie w brody.
A tak zupełnie poważnie, to wydaje mi się, że traktowanie lekceważąco koncepcji proponowanych przez Avatar Audio tylko dlatego, że nie powstały w jakiejś dużej aglomeracji albo nie powielają sprawdzonych schematów jest poważnym błędem. Do źródła dociera się płynąc pod prąd…
Sławny producent gitar, Gibson Guitar Corp. i wytwórca elektroniki użytkowej, Onkyo Corporation zapowiedzieli strategiczne partnerstwo w formie joint venture z siedzibą w Hong Kongu. Przedsięwzięcie ma “koncentrować się na projektowaniu i rozwoju niezrównanych produktów elektroniki użytkowej” – jak podano.
Nowo utworzony dział Pro Audio w Gibsonie wzbogaci się o wsparcie technologiczne oferowane przez Onkyo. Warto wspomnieć, że pion ten już obejmuje takie marki, jak KRK, Cerwin-Vega! i Stanton. Z kolei Onkyo zyska od partnera “doświadczenie i zasoby w obszarze marketingowym”.
M: Czy to oznacza, że gitarzyści sponsorowani przez Gibsona będą teraz zachęcać do zakupu amplitunerów Onkyo?
K: Trochę szkoda, że tym partnerem gitarowej firmy nie jest np. producent szamponów. Zobaczylibyśmy Dariusza Krupę polewającego się Samsonem na scenie.
M: Jakoś rzadko widuję muzyków reklamujących jakikolwiek sprzęt audio. Szampony już chyba rzeczywiście częściej.
Nowe stanowiska czekają na panów z obu firm. Munenori Otsuki, CEO Onkyo zasiądzie w radzie nadzorczej Gibsona. Z kolei prezes Gibsona, Henry Juszkiewicz, obejmie analogiczną do funkcji Japończyka posadę w zarządzie Onkyo. Jak dotąd nie potwierdzono ani nie zaprzeczono, by powstać miała nowa, oddzielna marka pod szyldem której projektowane będą produkty audio. Niemniej ze słów Juszkiewicza może wynikać, że planowany jest powrót do przetwarzania i reprodukcji dźwięku w najwyższej jakości:
Być może ludzie słuchają dziś więcej muzyki. Jednak słuchają jej głównie w mocno skomprymowanych formatach. Przepaść brzmieniowa między prawdziwym systemem, a tym dającym dźwięk poddany kompresji jest ogromna. W efekcie całe spektrum muzycznego bogactwa nie jest słyszalne.
— Henry Juszkiewicz
Na jakie nowe ścieżki wkroczy rozwój obu potentatów – czas pokaże.
Gibson Flying V
AudioManiacy
Muzyka, hi-fi i audio to nasze pasje. Mamy własne opinie, jesteśmy niezależni i piszemy to, co chcemy napisać.
Mamy nadzieję, że pomożemy Ci (a i sobie także) zdobyć większe rozeznanie w tym, co dzieje się w audioświecie. Więcej o nas w zakładce KTO TO CZYTA?
Najnowsze komentarze