Kategoria: Testy i opisy

Więcej, niż tylko zdjęcia, więcej, niż tylko tekst.

Kurosawa poprawia swoje dzieło!

Japońska manufaktura Technical Brain wstrząsnęła światem wzmacniaczy tranzystorowych prezentując w 2010 roku model TBP-Zero. Niezwykła była idea budowy wzmacniacza, który w całości pozbawiony jest rezystorów emiterowych. Właśnie dotarły do nas informacje, że pojawiła się druga, ulepszona wersja urządzenia – TBP-Zero v.2. Tylko… o co właściwie chodzi? Co to są te rezystory emiterowe i po co wszyscy je stosują?

M: Powszechne użycie opornika podłączonego do emitera (emiter to jedno z trzech wyprowadzeń – nóżek – tranzystora bipolarnego) wynika z niedoskonałości elementów wzmacniających, w tym wypadku tranzystorów. Tranzystory, zwłaszcza bipolarne, są bardzo wrażliwe na temperaturę. Wszystkie ich parametry od niej zależą. A w szczególności tzw. wzmocnienie prądowe, główny parametr tranzystora, odpowiedzialny m.in. za prąd spoczynkowy. Gdy temperatura rośnie wzrasta też ten prąd, a element zaczyna się nagrzewać. Nagrzany przewodzi jeszcze więcej prądu. Tworzy się takie dodatnie sprzężenie zwrotne – prąd i temperatura rosną aż do efektownego pokazu pirotechnicznego zakończonego destrukcją mniejszej lub większej części urządzenia. Projektanci zazwyczaj unikają tego typu fajerwerków poprzez automatyczne ograniczenie prądu każdego tranzystora. W najprostszym przypadku rolę tę spełnia właśnie rezystor emiterowy.

K: Dobra, ale to chyba nie jedyne miejsce we wzmacniaczu, gdzie są oporniki? Jest jeszcze masa innych, dlaczego wyrzucać akurat te?

M: Może Naoto Kurosawa, człowiek stojący za marką Technical Brain, w końcu pokusi się o wzmacniacz w ogóle bez rezystorów? Rezystory emiterowe mają jednak szczególne znaczenie, bo ich działanie wpływa nie tylko na wspomniany prąd spoczynkowy, ale równocześnie na wzmacnianą przez nie muzykę. Ujemne sprzężenie zwrotne, które te rezystory wprowadzają (kompensując dodatnie sprzężenie termiczne, o którym mówiłem wcześniej) nie tylko stabilizuje prąd spoczynkowy, ale obejmuje swoim działaniem także sygnał użyteczny – muzykę. A audiofile sprzężenia zwrotnego nie lubią.

K: Hm, nie jestem pewien, czy o eliminację ujemnego sprzężenia zwrotnego chodziło. Przynajmniej jeśli chodzi o ogólną pętlę sprzężenia zwrotnego – sam Kurosawa nic na ten temat nie mówi, domyślam się więc, że takowa jest wciąż obecna. Podkreśla natomiast degradujący wpływ rezystorów emiterowych w stopniu mocy na ilość prądu chwilowego, który dostarczony może zostać do kolumn. I w likwidacji tego ograniczenia, poprzez usunięcie rezystorów, upatruje sposobu na takie ulepszenie dźwięku, które inaczej nie byłoby możliwe.
Tylko: skoro pozbyliśmy się tych oporników emiterowych, które wprowadzały niepożądane, zdaniem Kurosawy, efekty uboczne lecz stabilizowały prąd, to jaka jest pewność, że nam płomień nie buchnie z obudowy?

M: Istnieją inne, choć trudniejsze i droższe w realizacji sposoby na stabilizację tych prądów. Tu kryje się nowatorstwo i pionierski charakter układów Japończyka. Można utrzymywać stałą temperaturę dla tranzystorów wejściowych trzymając je w termostacie, można kompensować wzrost prądu innym elementem o przeciwnym współczynniku termicznym, można stosować pary i kwartety tranzystorów wzajemnie się równoważących – jest cały arsenał środków do zastosowania. Najbardziej karkołomnym zadaniem jest utrzymanie tego termicznego błędu na akceptowalnym poziomie aż do wyjścia na kolumny. A to z tego względu, że TBP-Zero ma sprzężenia bezpośrednie między stopniami (przenosi od DC), a więc niepożądane zmiany prądu kolejnych stopni sumują się i wzmacniają. Błąd w układach wejściowych (wywoływany przez zmiany temperatury i rozrzut parametrów elementów) musi być więc ograniczony do zupełnego minimum.

K: Tylko czy dźwiękowo gra jest warta świeczki?

M: Na pewno skomplikowanie układu rośnie. Trudno jednak podważyć słowa Kurosawy, że “oporniki emiterowe są traktowane jak zło konieczne” od początku ery tranzystorowej w elektronice. Zresztą usunięcie rezystorów emiterowych to nie jedyna innowacja Technical Brain w topologii wzmacniaczy. Równie ważna jest ewolucja układów ustalających prąd spoczynkowy stopnia końcowego. Japończyk opatentował w swoim kraju (JP Patent No. 4284102) specjalny układ, który wykonuje to zadanie bez opóźnienia, jak to się dzieje w większości innych końcówek.

K: Bez opóźnienia? Gdyby nie patent to pomyslałbym, że chodzi o marketingowy bełkot.

M: Myślę, że sporo audiomaniaków nie ma pojęcia w jak kiepski sposób realizuje się tę stabilizację w większości wzmacniaczy. Bodziec, który reguluje prąd spoczynkowy stopnia końcowego pochodzi z nagrzewającego się radiatora. A rozgrzewa się on mniej więcej tak szybko, jak mleko w garnku na płycie grzewczej, gdy właśnie spieszysz się do pracy. Bodziec jest więc spóźniony o wiele sekund i koryguje prąd, który w momencie regulacji już jest inny, bo tranzystory w tym czasie rozgrzały się bardziej – lub ostygły, zależnie, czy właśnie słuchałeś finału V symfonii Brucknera czy solówki Turrentine’a.

K: Co my byśmy zrobili bez japońskich inżynierów-audiofanatyków 😉 Dodam, że Naoto zdecydowanie opowiada się za wyrzuceniem z toru wszelkich styków. Tylko połączenia lutowane uznaje za najlepsze. Usunął z toru wzmacniającego przekaźniki wyjściowe (te łączące wzmacniacz z głośnikami) i wszelkie inne. Mało tego – przewód zasilający wlutowany jest bezpośrednio w płytki wzmacniacza. Nie ma więc gniazdka zasilającego, tylko trzymetrowy przewód wychodzący z dolnej płyty urządzenia, który wpina się do gniazdka w ścianie.

Technical Brain TPB-Zero

 

 

Monobloki Technical Brain TPB-Zero v.2 w wersji czarnej

 

 

Stereofoniczna odmiana wzmacniacza oznaczona TBP-Zero/s. Jak widać polskie produkty nie mają monopolu na łamaną angielszczyznę.

M: W środowisku audiofilskim stykofobia to dość popularna przypadłość. Unika się wszelkich połączeń kontaktowych jako źródła potencjalnej degradacji dźwięku. A może się ona odbywać na różne sposoby:

  • poprzez dodatkową rezystancję wtrąconą w tor dźwiękowy i jej zmiany w czasie użytkowania
  • nieliniowość oporu przejścia powodującą modulację sygnału
  • wpływ korozji i mikrokorozji złącza na jego trwałość i wzrost poziomu szumów i trzasków
  • wreszcie zawodność powodującą, że po pewnym czasie styk nie ma już właściwości tak dobrych, jak na początku.

K: Według NK styki to takie samo zło konieczne, jak rezystory emiterowe. Ich stosowanie jest podyktowane względami ekonomicznymi i praktycznymi. Twórca podkreśla, że:

Styki elektryczne podlegają stopniowemu utlenianiu i wiązaniu z siarką, co w rezultacie powoduje, że rezystancja staje się nieliniowa.

— Naoto Kurosawa

 

Właściciel marki i zarazem jej “technical brain” twierdzi, że TBP-Zero jest pierwszym na świecie komercyjnie osiągalnym wzmacniaczem, który rezystorów emiterowych nie posiada, i to w żadnym stopniu wzmocnienia – włącznie z wyjściowym. Pozbawiony jest też “wszelkich styków mechanicznych: przekaźników, bezpieczników topikowych”.

M: Niektóre styki jednak pozostały, co pokazuje zdjęcie wnętrza. Widać kable przykręcane śrubami do płytek. W specyfikacji mowa jest też o wyłączniku nadprądowym w sekcji AC, a on przecież zawiera styk.

Monobloki Technical Brain TBP-Zero v.2

Mieliśmy możliwość posłuchania monobloków dzięki koledze ManInTheMiddle, który zaprosił nas do swojej odsłuszni pod Augustowem.

Samo urządzenie zbudowano solidnie, a zarazem prosto. Przynajmniej z zewnątrz. Dwa płaty wygiętej blachy tworzą korpus, do którego przytwierdzono płytę czołową z oryginalnym podświetleniem w formie dwóch pionowych linii jarzących się dyskretną, szmaragdową barwą. Radiator ukryto w środku, z przytwierdzonymi do niego płytkami drukowanymi i masą kabli. Jeden monoblok waży 65 kg, oczywiście netto.

 

 

Każdy przewód z tej plątaniny kabli ma swoje uzasadnienie i ważny cel do spełnienia.

Od tyłu wzmacniacz cechuje surowy, czysto użytkowy styl. Dwa wejścia, zaciski wyjściowe, elementarnie proste opisy (choć o Made in Japan nie zapomniano 🙂 ) Zwraca uwagę natomiast brak gniazda zasilającego, o czym już wyżej mówiliśmy.

Zasilanie oparto o transformator na kształtkach EI, zrezygnowano z toroidu, a nawinięto go taśmą, zamiast konwencjonalnym drutem. Waga jednego to podobno 20 kilogramów! Wzmacniacz ma konkretną moc: 350 W na 8 omach i 700 W na 4 ohm. Podana jest też wartość dla obciążenia 2 ohm – 1400 W. Te parametry robią wrażenie, choć, jak się okazało, nie do końca pokrywają się z tym, co pokazuje sprzęt pomiarowy.

M: Tak, przy 500 watach na 2 omach włącza się ograniczenie prądowe zabezpieczające tranzystory wyjściowe. Przy 8 i 4 ohm mocy też jest nieco mniej, niż podaje TB.

K: Sam dźwięk wzmacniacza jest bardzo ekscytujący niezależnie od towarzyszącego sprzętu. Od razu słychać, że mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Wszelkie ataki, impulsy, nagłe “wybuchy” dźwięku zyskały nową jakość. Jakby to wszystko odbywało się z niespotykaną dotąd energią, bardziej bezpośrednio, dynamicznie.

M: Mam wrażenie, że wszystko jest tu “bardziej” w relacji do tych wzmacniaczy tranzystorowych, które dotąd słyszałem. Dźwięk jest większy, szerszy, bardziej kontrastowy. Szczególnie cenię rejon najniższych dźwięków, które są świetnie wypoziomowane i sięgają głębiej, bez choćby śladów nienaturalności. Myślę, że wpływ na to może mieć fakt, że wzmacniacz przenosi od DC – zrezygnowano ze stosowania tradycyjnego DC Servo zmniejszającego wzmocnienie dla prądu stałego do 1, ale wpływającego jednak na relacje fazowe na samym skraju pasma.

K: Na moje ucho na pierwszy plan wysuwa się coś, czego naprawdę nie ma – czyli transparentność. Oczywiście, wciąż źródło – i, jeśli jest, przedwzmacniacz – wnoszą własną sygnaturę do prezentacji. Bardziej lub mniej czytelną, zależną od jakości tych komponentów. Jednak sam fakt, że jest ona zaznaczona świadczy o przezroczystości końcówki, która wydaje się “przepuszczać” wszystko, czym ją żywimy. Niezależnie, czy mówimy o wierności tonalnej, lampowym cieple, konturze dynamicznym czy szerokości sceny. Oczywiście kapitalne znaczenie, jak zawsze – ale w tym wypadku w szczególności – ma jakość kolumn. Na monitorku ani dwudrożnych podłogówkach nie poszalejemy, potrzeba czegoś o znacznie większej rozdzielczości. Jeśli mówimy o kolumnach dynamicznych to trzy drogi uznałbym za minimum. Inaczej nie warto inwestować w ten wzmacniacz. A, powiedzmy jasno, przy cenie 80 000 dolarów nie jest to zabawka tania.

 

 

Kabelkologia radiatorowo-tranzystorowa

 

 

 

Naoto Kurosawa – “technical brain”

Przyjemny balans kolorystyczny dźwięku postrzegany jest często jako powiązany z odchyleniem od neutralności, pewnego rodzaju osłodzeniem albo zmiękczeniem. Pożądana oryginalność, nieomal fenomen TBP-Zero polega na praktycznym braku własnej sygnatury brzmieniowej przy jednoczesnym spełnieniu warunku miłej dla ucha barwy dźwięku. Co najważniejsze, nie odbywa się to kosztem detali. Wszelkie harmonie, złożone tekstury, masywne współbrzmienia i dynamiczne ekstrema prezentowane są z najwyższą kulturą i całkowicie przekonywująco. Może to nawet zbyt ostrożne sformułowanie, wzmacniacz bowiem – w mojej opnii – prawdopodobnie nie ma sobie równych wśród analogicznych urządzeń tranzystorowych, niekoniecznie w tym samym zakresie cenowym.

 

 

 

Siedziba firmy na przedmieściach Kawagoe. I jednocześnie kawiarnia mieszcząca ok. 10 osób.

 

 

Setki płyt, sprzęt za tysiące dolarów i …koza opalana drewnem, czyli pokój odsłuchowy Technical Brain.

M: Wcześniej zwróciłem uwagę na walory basu. Teraz dodam jeszcze, że równie cenna jest propozycja Kurosawy w zakresie sopranów. Jest dużo przestrzeni, precyzji i niemęczącej swobody, nie ma mowy o jakiejkolwiek ziarnistości czy kompresji. Mam wrażenie, że to może być zasługa umiejętnego projektowania układu w zakresie dużych częstotliwości i przemyślanego doboru tranzystorów. Z tego, co podano wynika, że stopnie wejściowe zrealizowano na FETach, a wyjściowe na bipolarach. Pasmo przenoszenia całości przekracza pół megahertza! Oczywiście to nie oznacza, że raptem usłyszymy ultradźwięki, ale zaświadcza o tym, jakie rezerwy kryje wzmacniacz. Przy jeszcze słyszalnych 22kHz przesunięcie fazy powinno być więc znikome, a wzmacniacz może bez wysiłku sięgnąć mocy nominalnej z niskimi zniekształceniami nieliniowymi, co dla innych jest zazwyczaj nieosiągalne.

Japończyk zna wyśmienicie szczegóły budowy czołowych wzmacniaczy obecnych na rynku. Spotyka je w serwisie, gdzie pracuje i je naprawia. To dało mu praktyczny przegląd wszystkich wartościowych rozwiązań stosowanych w najlepiej brzmiącym sprzęcie. Mógł więc po prostu powtórzyć czy ulepszyć to, co już widział. Ale nie: Naoto Kurosawa poszedł własną drogą. Teraz inni zaglądać będą w papiery Japońskiego Urzędu Patentowego by poznać sekrety “technicznego mózgu” stojącego za TBP-Zero i innymi modelami firmy.

K: Twórca przyznaje, że już pojawiły się urządzenia naśladujące jego wzmacniacze i (nieautoryzowanie) wykorzystujące patent. Po odsłuchach TBP-Zero v.2 już wiadomo, że jest czego strzec 🙂

 

 

Prócz transformatora-kolosa typu EI widać też mniejszy typu toroidalnego oraz masę elektroniki i jeszcze więcej kabli.

 

 

Srebrne wykończenie obudowy.

 

Opis: Monobloki tranzystorowe bez sprzężenia zwrotnego, balansowane. Moc 350W/8 ohm, 700W/4 ohm, 1400W/2 ohm, pasmo DC – 800kHz, czułość 1,76V, wzmocnienie 29,8dB, współczynnik tłumienia 550, zniekształcenia nieliniowe 0,02% przy pełnej mocy na 8 ohm (20Hz – 20kHz)
Wymiary i waga: 346 mm x 250mm x 600mm, 65 kg sztuka
Cena: ok. 70 000$ za parę
Wykończenie: czarny, szczotkowany lub srebrny matowy

Producent i pochodzenie: Technical Brain Ltd., 215-2 Kasahata Kawagoe-shi Saitama 350-1175, Japan. Wyprodukowane w Japonii.
Strona producenta: technicalbrain.co.jp

Między ścianą a elektroniką: kable Helion EC5600 i EC5700

Helion EC5600 power conditioning cordHelion EC5600 power conditioning cord

Niedawno wpadły nam w ręce kable zasilające Helion EC5600 i EC5700. Wkrótce potem jednak wypadły, bo kolega ManInTheMiddle, który uprzejmie wypożyczył je nam do zabawy, prosił o możliwie prędki ich powrót do domu. Mieliśmy więc niecałe trzy tygodnie na szybki rzut uchem. Według niego te modele mogą być warte naszej uwagi, bo “efekty soniczne przerosły oczekiwania”, jak stwierdził. Przynajmniej jak na kable z tego przedziału cenowego. Kolega niejeden system już miał (i ma) i z niejednej gliny ulepionych akcesoriów słuchał, zatem jego opinie bierzemy raczej na poważnie. EC5700 używał do zasilania przedwzmacniacza i odtwarzacza, zaś EC5600 do wzmacniacza; w torze były wymiennie sieciówki Verastarr Silver Signature i Gutwire SP-8. Niestety nie mógł ich sprawdzić ze swoimi monoblokami Technical Brain TBP-Zero, bo te mają kable sieciowe wlutowane na stałe. Swoją drogą te japońskie monobloki wydają się być techniczną awangardą w high-endzie i mam nadzieję, że wkrótce będziemy mieli szansę bliżej się z nimi zapoznać.

M: Jedno trzeba dodać odnośnie przeznaczenia kabli. Według producenta Helion EC5700 jest desygnowany do zasilania “wszelkich źródeł dźwięku i obrazu” (czyli generalnie do urządzeń o niskim i stałym zapotrzebowaniu na moc), a EC5600 uzupełnia go od strony zasialania pozostałych urządzeń w systemie, czyli dowolnych wzmacniaczy, końcówek mocy, amplitunerów, głośników aktywnych itd.

K: Mimo tego rozróżnienia EC5700 może – przynajmniej według danych – przenosić moc do 3450W, a więc w tym rozgraniczeniu funkcji nie chodzi o dopuszczalną moc dla danego przewodu, a raczej o koncepcję jego budowy i zasady działania.

M: Właśnie kilka rzeczy w tej koncepcji jest nietypowych, powiedziałbym nawet, że unikalnych. Po pierwsze – przewody są lutowane do wtyków. Niby lutowanie to nic niezwykłego, lutowana jest przecież cała elektronika, wszystkie kable sygnałowe i większość głośnikowych, ale jakoś o lutowanych sieciówkach nie słyszałem dotąd.

K: Co do wyższości lutowania nad skręcaniem lub odwrotnie to są różne opinie. Jedni mówią, że lepiej skręcać, bo nie ma dodatkowego metalu (cyny) na złączu, a takie “duże” luty trudno dobrze zrobić bez przegrzewania materiałów, mogą powstawać zimne luty itp. A poza tym w systemie i tak obecne są styki między interkonektami a urządzeniami, więc usunięcie jednego dodatkowego styku zapewne niewiele zmieni.
Inni kontrargumentują, że cyna i tak jest w torze, bo przecież wszystkie podzespoły są lutowane cyną – na płytkach drukowanych widać setki takich lutowań – i że luty nie mają takiej tendencji do korozji, jak połączenia stykowe – ściskane. Metal, taki jak miedź, srebro, mosiądz w kontakcie z powietrzem zawsze po pewnym czasie zacznie pokrywać się różnymi związkami z tlenem, ozonem, siarką itd. Tworzy się więc warstwa izolacyjna, albo półprzewodnikowa, która obniża jakość złącza. Pojawiają się szumy kontaktowe, niepewność styku, jego zwiększony opór, asymetria/efekt prostowniczy (gorzej przewodzi w jednym kierunku, niż w drugim). Dla audiofila brzmi to jak horror…   W lutowaniu powyższych metali widać więc sens; zdaniem zwolenników lutowania lepsze będzie zlutowane połączenie miedzianego przewodu z mosiężnym stykiem, niż zastosowanie w tym miejscu śruby albo mechanicznego zaciśnięcia.

M: Trudno w tym momencie nie zauważyć, że w przypadku grubych przewodów względy ekonomiczne skłaniają wytwórców do wyboru zacisku, a nie lutowania. Analogiczne względy przemawiają za lutowaniem przewodów cienkich i elementów elektronicznych.

K: Dodałbym, że trochę inaczej wygląda temat styków interkonektowych czy głośnikowych. Tam są łączone zazwyczaj inne pierwiastki pokrywające element stykowy – złoto, rod bądź nikiel. Te metale nie są aż tak podatne na tworzenie związków z innymi substancjami, jak goła miedź, czyste srebro czy mosiądz/brąz stosowane w stykach kabli zasilających. Ich powierzchnia pozostaje wolna od tlenków, siarczków i innego szajsu przez bardzo długi czas (dopóki się nie zetrze hehe – M.). Więc tu lutowanie niewiele by zmieniło, styk i tak powinien być pewny i bezszumny. Choć stykofobianie mimo wszystko lutują co się da – od gniazda w ścianie po kolumny 🙂

M: Tak, przypomina mi się tu mój znajomy Groobson, który ma przylutowany wzmacniacz do kabli 230V w ścianie. Wspomniane wcześniej końcówki Technical Brain (cena 80 000 USD…) mają przewody zasilające wlutowane na stałe, jak więc widać rozwiązania tego rodzaju stosuje się nawet w urządzeniach seryjnych (z wysokich półek). 
Ale może te rozważania zostawny na inny raz, teraz zaś wrócę do kabli Helion EC. A więc po drugie – we wtykach umieszczono elementy filtrujące, które “kondycjonują” w pewnym stopniu prąd i ograniczają przepięcia. Więc to już nie jest sam kabel z wtykami, ale – jak to nazwano – Power Conditioning Cord.

K: Może to być ciekawa idea, zwłaszcza gdy nie ma kondycjonera w systemie. Mamy wtedy takie mini-filtry do każdego urządzenia. Coś dla tych, którzy za ulepszaczami prądu nie przepadają [znaczące chrząknięcie].

M: Ależ ja jestem za tym, by zasilać elektronikę najlepszej jakości prądem, bo to on przetwarzany jest na to, co otrzymują głośniki! Z byle jakiego surowca wyjdzie byle jaki dźwięk – tak to widzę. Tylko sposób, w jaki to się obecnie robi jest daleki od tego, co jest sensowne i naprawdę ważne. Funkcjonowałem w wielu studiach nagraniowych i nigdzie nie było sytuacji, by obwód sieciowy był pominięty. Były transformatory separacyjne, była oddzielna faza, było podtrzymanie napięcia sinus, był balansowany przesył. Kondycjonery “konsumenckie” tego wszystkiego najczęściej nie oferują. Nie mówię, że są nieprzydatne, tylko ich działanie jest wycinkowe i pomija kilka najistotniejszych elmentów.

K: …a po trzecie?

M: Po trzecie – to niby szczegół, ale świadczy o dbałości o optymalne rozwiązania: elementy kontaktowe są rodowane, zaś styk uziemienia – złocony. Ma to związek z napięciami i prądami spotykanymi w tych żyłach: gorąca i zimna przewodzi całą moc, uziemiająca tylko jakieś miliampery i pojedyńcze wolty – co najwyżej, w końcu to tylko żyła ochronna. A materiał styku musi być odpowiedni dla danego zastosowania, według Heliona rod jest lepszy dla dużych napięć, a złoto dla małych.

K: Jest jakieś “po czwarte”? Bo jeśli nie, to ja proponuję więcej nie babrać się w detalach, a przejść do działania.

M: Jeśli chodzi o działanie pasywne (odsłuch) – to jestem “za”.

K: Dla mnie typowym problemem przy ocenie akcesoriów jest oddzielenie tego, co wnosi (lub nie wnosi) dany gadżet od tego, co oferuje sam system.

M: Jak dla mnie to każdy “gadżet” jest tego systemu częścią; chyba nigdy nie uda się odizolować brzmienia pojedyńczego komponentu od całości, bo nie da się posłuchać samych kolumn czy tym bardziej samego kabla…

K: Ej, sam przecież znasz specjalistów, którzy potrafią powiedzieć jak brzmią oporniki w zwrotnicy czy śrubki we wzmacniaczu.

M: Od znajomości z takim jednym specjalistą to się nie wykręcę, hehe.

K: Nie wiem dlaczego miałbyś chcieć?

M: Z jakim przestajesz…

K: …powiedział ten, który za chwilę będzie rozwodził się nad transparentnością i trójwymiarowością brzmienia kabla zasilającego.

M:  Sibelius powiedział: “dla mnie muzyka zaczyna się tam, gdzie kończy się słowo”. To jest przekleństwo i urok tego hobby, że opis wrażeń odsłuchowych jest zasadniczo niemożliwy. Ale robimy co możemy [patrzy z rezygnacją na kable].

K: To wykręt niegodny audiomaniaka XD

 

T w o   y e a r r s   l a t e r r

– no może niezupełnie…
 

M: Nie wiem czy to sugestia kolegi ManInTheMiddle, ale moje zdanie jest zbliżone do jego opinii. Dźwięk całości zdecydowanie zyskuje, aczkolwiek muszę dodać, że skala tych zmian jest milimetrowa. Czy zmiany są korzystne? Niemal zawsze tak. Czy usłyszałbym w ślepym teście różnicę w brzmieniu względem moich obecnych Kubala&Sosna Elation? Jestem przekonany, że tak, jeśli miałbym możliwość odsłuchu przez dłuższy czas, przyzwyczajenia się do jednej konfiguracji i potem zmiany na drugą. W każdym razie wpinanie tych kabli do mojego systemu jest zdecydowanie przyjemniejsze, niż konieczność ich – pardon za słowo – wypięcia celem zwrotu właścicielowi.

K: Z jednym się raczej nie zgodzę – że to tylko sugestia ManInTheMiddle, przynajmniej w moim wypadku. U siebie mogłem je porównać z Furutech Power Reference, Isotek Optimum i Accuphase APL 1, wszystko podpięte do Power Wedge 216p. O ile mocną stroną Furutecha jest głębia sceny i rozmach, Isotek oferuje ponadprzeciętną witalność i spójność, a Accuphase odbieram jako detaliczny i stabilny, choć może trochę zbyt suchy, to Helion EC5600/EC5700 wydaje się świeży i rozdzielczy, z czytelną linią basu i dobrą równowagą tonalną.

M: Dość często zdarza się, że różne przewody, które muszą przewodzić spore prądy (głośnikowe, zasilające) wywołują efekt uboczny przytkania systemu, takiego stępienia największych skoków dynamiki, jakby szklanego pułapu. Tu tego nie zauważyłem, podobnie zresztą jak i w wypożyczonych Neel N14E Gold i Siltech Triple Crown. Czy można to powiązać z bardzo dużą średnicą użytych przewodników? Spodobała mi się też przejrzystość i pozytywna ingerencja w sam najwyższy skraj pasma, jakby odfiltrowane zostały drobiny piasku i ślady chropowatego nalotu. Najwyraźniej wbudowane filtry spełniają swoją rolę. 

K: Nie będę mówił, że “w tej cenie to…”, bo kwestia jest otwarta i umowna. Na tle kabli zasilających, które są dostępne w sklepach Helion EC5600 i EC5700 cenowo plasują się gdzieś tak w środkowych przedziałach. Biorąc pod uwagę raczej niekonwencjonalne, a moim zdaniem uzasadnione logicznie (jak lutowanie czy rodowanie/złocenie) i brzmieniowo (jak specjalizacja – dedykowany kabel dla źródel i inny dla wzmacniacza) aspekty budowy przewodów oraz dodatkowo funkcję zabezpieczająco-filtującą spodziewałbym się, że wyłożyć musiałbym co najmniej 8000-12000zł za półtorametrowy odcinek.

M: Nie mam wątpliwości, że komercyjne serwisy w tym momencie wydawałyby okrzyki zachwytu, przyznawały nagrody roku, rekomendacje redakcji itp itd. W moim odczuciu przewody EC5600/EC5700 nie są wzorem neutralności, konceptem idealnym czy akcesorium wyróżniającym się do tego stopnia, by polecać je bez żadnych zastrzeżeń.
Ale są całkiem blisko.

Helion EC5600 i EC5700 Power Conditionig Cord

6850 zł / 6850 zł

  • lutowane złącza
  • rodowanie i złocenie
  • zintegrowana filtracja i ochrona - PCC
  • rozdzielenie funkcji dla źródeł (EC5700) i wzmacniaczy (EC5600)
  • klasa wtyku od strony urządzenia mogłaby być lepsza
4.3/5
Jakość materiałów, wykonania i dźwięku
idea i technika
dbałość o audiofilskie detale
warto za tę cenę?

Opis: Przewody zasilające 230V klasy Power Conditioning Cord.
Helion EC5600 – przeznaczenie ogólne i dla wzmacniaczy, Helion EC5700 – dla źródeł dźwięku i obrazu.
Rodowane styki prądowe, złocone styki ochronne.
Przewody lutowane do wtyczek.
Przekrój żył prądowych: 2 x 5mm2 plus żyła uziemiająca i miedziany oplot ekranujący. Wtyki zawierają elementy pasywne przeciwzakłóceniowe i przeciwprzepięciowe.
Wymiary i waga: Długość 150 cm, waga brutto 980g / szt.
Wykończenie: Kolor czarny.
Cena: 6850zł (150 cm).
Producent i pochodzenie: Helion, ul. Poznańska 21/11, 00-685 Warszawa, tel. 601258784. Wyprodukowano w Polsce.
Strona producenta [aktualizacja 2016]: www.helionpowerstudio.com

Cztery drogi Vandersteena

Vandersteen Treo

Richard Vandersteen, jak wielu konstruktorów z branży high-end audio, nie jest elektronikiem, inżynierem, profesorem czy naukowcem. Z zawodu mechanik samochodowy, z pasji – twórca kolumn głośnikowych. Na samej górze swojej strony internetowej umieścił dużą flagę Stanów Zjednoczonych. “Country of Manufacture: Made in the USA” można przeczytać przy każdym produkcie.

Właśnie dodano kolejny. Czterodrożny model Treo. Cena tylko sześć tysięcy (licząc w dolarach, do zapłaty w USA). Dla wielu znanych marek z najwyższych półek taka wycena byłaby obrazą, bo high-end audio definiuje się teraz często głównie poprzez ilość zer na metce i popisy designerów. Fornirowana obudowa w kształcie ściętej piramidy, czarny front z maskownicą – wystrój w obecnych czasach raczej skromny i nie przyciągający wzroku przeciętnego audiofila, rozpasanego bogactwem “hajendowego” wzornictwa i fikuśnych dodatków. Od razu widać, że to głośniki bardziej do słuchania, niż do oglądania.

Mniej przeciętny, a bardziej dociekliwy audiofil zwróci uwagę na parę cech, które dla brzmienia są istotne. Po pierwsze – cztery głośniki. Choć nazwa, poprzez skojarzenia z “trójką”, zdaje się zaświadczać o trójdrożności konstrukcji, to jednak drogi są cztery. Podano nawet częstotliwości podziału: 80Hz, 900Hz i 5kHz. Ponieważ, jak dotąd, nie wymyślono przetwornika dynamicznego zdolnego bez zniekształceń przetworzyć całe pasmo, to rozdzielenie go na różne głośniki optymalne dla danego zakresu jest bardzo skutecznym sposobem na minimalizację intermodulacji i innych słyszalnych zakłóceń w czystości dźwięku.

Po drugie – użyto zwrotnic pierwszego rzędu, a głośniki pracują podłączone w tej samej fazie elektrycznej. Takie rozwiązanie daje najlepszą spójność dźwięku, najwierniejsze przetwarzanie impulsów (odwzorowanie ich kształtu) i dodatnio wpływa na wrażenia przestrzenne, związane z lokalizacją instrumentów w przestrzeni.

W zakresie basowym zastosowano system bass-reflex, a układ ruchomy największego (choć raczej skromnego, jak na zestaw czterodrożny), 20-cm głośnika dociążono, by poszerzyć jego pasmo. Zamiar się udał, zestaw przetwarza już od 36Hz. Do napędzenia ciężkiej membrany potrzeba jednak więcej mocy, bez co najmniej 100-watowego (na 6 omach) wzmacniacza nie warto “podchodzić” do poważniejszych odsłuchów. Niedoskonałości tej uniknięto w droższej, półaktywnej wersji kolumny o nazwie Vandersteen Quatro.

W dwóch jednostkach o najmniejszej średnicy użyto chłodzącego ferrofluidu nie bacząc na groźne spojrzenia purystów, od zawsze patrzących wytwórni na ręce, ale też będących znaczącą częścią, jeśli nie filarem klienteli Vandersteena.

Kolumna jest dość ciężka, waży 36kg netto przy “wzroście” 110cm.

Brzmienie
Dźwięk proponowany przez kolumny wyróżnia się klarownością. Wiele detali, wcześniej niesłyszanych, pojawia się w nagraniach. Albo ukazywane są w nieco innej perspektywie. Dotyczy to też tych niechcianych artefaktów pochodzących z niedoskonalości źródeł bądź materiału poddanego kompresji.

Okolice 100Hz to zakres sprawiający wiele problemów dla twórców kolumn. Z jednej strony to centrum niskotonowych fundamentów muzyki, tak ważnych dla ogólnej równowagi tonalnej, z drugiej – każde przerysowanie tego zakresu objawi się nieprzyjemnym dudnieniem. A o taką sytuację łatwo, bo pomieszczenia mieszkalne często miewają, z racji swoich wymiarów, wydatne rezonanse w tym przedziale. “Zapobiegliwi” konstruktorzy bronią się przed tym wycofując nieco okolice 100Hz. Oczywiście, jest to odstępstwo od neutralności – choć zrobione w dobrej wierze. Zabieg może odchudzić dźwięk nadając mu nadmierną lekkość i wydaje się, że Treo do pewnego stopnia zostały poddane tej “terapii”.

Na podkreślenie zasługuje udana próba bardzo niskiego strojenia obudowy z otworem, przez co ogromne przesunięcia fazy związane z tym typem układu nie są aż tak odczuwalne. Niewątpliwie pomogło w tym dociążenie układu drgającego w głośniku subbasowym. Rezonansowy charakter bass-reflexu nie przeszkadza więc aż tak bardzo, a zważywszy na uzyskane w ten sposób rozszerzenie pasma wydaje się, że cel postawiony sobie przez konstruktora został osiągnięty.

Nie oznacza to, że bas wydobywający się z Treo można określić jako naturalny i niepodbarwiony. Ciężka, ale jednak mała, dwudziestocentymetrowa membrana sprzężona z rezonansową ze swej natury rurą układu bass-reflex nie jest w stanie podołać każdemu muzycznemu zadaniu. Bywa, że dźwięk staje się zbyt zaokrąglony, za mało w nim konturu, a za dużo wypełnienia. Poszczególne nuty wydają się nakładać na kolejne – przynajmniej w bardziej rytmicznych fragmentach – i nie każde uderzenie w strunę gitary basowej jest prezentowane z dostateczną dystynkcją i precyzją.

Być może poprzednie akapity nie emanowały jakimś szczególnym entuzjazmem odnośnie cech brzmieniowych Treo. Bas to jednak tylko wycinek całości, na dodatek nie zawsze istotny. Dzieła klawesynistów francuskich, muzyka na flet solo czy partity skrzypcowe Bacha nie ucierpią zanadto na nieidealności reprodukcji poniżej 100Hz, zaś uwypuklą to, co dobrego mają do zaoferowania te kolumny. Na pierwszym miejscu postawiłbym czystość zakresu średniotonowego z towarzyszącym mu brakiem podkolorowań i znakomitą prezentacją sceny. Ta charakterystyka ujawnia się też w nagraniach fortepianowych, w których uderza spójność i dobre oddanie niuansów dynamicznych.

Mimo, że najwyższe tony obsługuje metalowa kopułka, utwardzona jeszcze przez ceramiczną warstwę na powierzchni, słowa “natarczywy” czy “przerysowany” nie przychodzą mi na myśl. Odwołałbym się raczej do dość twardej linii, która opisuje zachodzące zjawiska i wieloplanowości zdarzeń w obszarze sopranów.

vandersteen treo

Wnioski?
Według mnie Treo nie są kolumnami dla każdego. Można je pokochać, ale można też przejść obojętnie. Dużo zależy od kultury muzycznej słuchacza oraz tego, gdzie leży punkt ciężkości jego akustycznych upodobań. Kolumna radzi sobie znakomicie z materiałem dźwiękowym najwyższej jakości – jeśli tylko nie staramy się prosić ją o więcej, niż może zaoferować. Treo to nie nafaszerowany sterydami dres, ale też nie metroseksulany hipster w rurkach. Brzmienie Vandersteenów określiłbym jako kulturalne, wysmakowane, zestawione przez kogoś, kto ma pomysł na ominięcie tych wad, które drażnią wymagającego słuchacza w większości kolumn projektowanych według standardowych, ogólnie znanych kanonów. To, że Richard Vandersteen jest przede wszystkim wielbicielem muzyki, a dopiero potem technikiem słychać bardzo często.

Opis: wolnostojący zestaw głośnikowy czterodrożny, bass-reflex. Dane producenta:
Przetworniki: 25mm kopułka twarda-metalowa z powłoką ceramiczną, 110mm średniotonowy z membraną kompozytową, 165mm niskotonowy z membraną z plecionki, 203mm subniskotonowy z membraną celulozową z włóknami węglowymi. Częstotliwości podziału: 80Hz, 900Hz, 5kHz. Nachylenie zbocz filtrów: 6dB/oktawę. Pasmo przenoszenia: 36Hz–30kHz, ±3dB. Czułość: 85dB/2.83V/m. Impedancja: 6 ohm, ±3 ohm.
Wymiary i waga: 1092mm x 254mm x 381mm. Waga: 36.4kg.
Wykończenie: fornir naturalny.
Cena: 6000 $ /para (USA).
Producent i pochodzenie: Vandersteen Audio, Inc., 116 W. Fourth Street, Hanford, CA 93230. Wyprodukowane w USA. www.vandersteen.com