Pocahontas usidlona, czyli dyskretny urok Andrzeja Markówa

Poletko hifi ma szczęście do Andrzejów. Andrzej Kisiel buduje zespoły głośnikowe zgodnie z regułami sztuki i techniki już od większej ilości lat, niż włosów na głowie, Andrzej Zawada jest niemal równie długo właścicielem marki o przekazie zakodowanym w tajemniczym skrócie ESA, wreszcie Andrzej Marków – człowiek, któremu łatwiej zbudować wzmacniacz lampowy, niż zachować milczenie w sprawie swoich miłosnych podbojów wśród chińskich emigrantek w USA. Człowiek, który miał wiedzę i odwagę, by nanieść własne korekty na schemacie Audio Note OnGaku. Podobno Kondo-san, twórca wzmacniacza, gdy mu o tym niezwłocznie doniesiono, nic nie powiedział.

M: Wymowne.

K: Są z resztą różne wersje tej historii. Jedna z nich mówi, że nikt nie miał śmiałości powiadomić mistrza o tym, że Andrzej Marków zna słabe punkty OnGaku. W końcu w Japonii istnieje mocno zakorzeniona tradycja seppuku, nie chciano uderzać w audiolegendę – no i narażać na szwank łańcuch dystrybucji Audio Note.

M: Jak słyszałem, w materiałach, które podobno zdobyte zostały przez proszącego o zachowanie anonimowości VIPa, a później przekazane filii Agencji [—-] z Kobe via Toronto i Zbąszynek przez emerytowanego wice-szefa instytucji, której nazwy nie mogę tu ujawnić pojawia się wątek, który może wskazywać na to, że Markówowi celowo pokazano wersję schematu z błędami licząc na to, że poprawiając go niechcący zdradzi własne rozwiązania prowadzące do doskonałego brzmienia.

K: I w ten sposób przechytrzono lisa…?

M: Nie do końca. Ludzie Kondo do dziś próbują dowiedzieć się, jak dobiera się poliestrowe kondensatory MKSE Miflexu z lat osiemdziesiątych, by brzmiały, jak polipropylenowe SCRy albo Soleny i jak się odwraca proces wysychania elektrolitu w polskich kondensatorach ELWA sprzed 35 lat. Póki co – na próżno. Mimo, że przeniknięcie do warszawskiego centrum dowodzenia Andrzeja M. jest banalnie proste – każdy zainteresowany przyjmowany jest w pracowni, ba – może zapoznać się z prowadzoną od 30 lat księgą gości i ich wpisami, a sam konstruktor generalnie hojnie dzieli się swą wiedzą.

Na kartach tej księgi przewija się cała śmietanka polskiego hifi świata. Wpisał się Cezariusz Andrejczuk – szef Avatar Audio (dawny Graj-end), Filip Kulpa – naczelny Audio Video, jest wpis od krajowego przedstawiciela V Kolumny (Herr Michał Szabielski “z Allenstein, stolicy Warmii i Mazur – Ostpreußen”). Szczególnie jeden wpis daje do myślenia:

Kochany Andrzejku, brzmienie wspaniałe, stwierdza to trochę przygłuchawa

— ciocia Zosia

M: Czy Kondo o tym wie?

K: Niech cię ta ekspresja nie zmyli. Kluczowe sprawy zachowane są w zrozumiałej tajemnicy, a znane publiczności tylko hasłowo. Na przykład:

Moim zdaniem stopień sterujący powinien być mocniejszy, niż stopień wyjściowy wzmacniacza

— Andrzej Marków

M: Czyli jeśli usunąć by ten ostatni stopień, to wzmacniacz miałby więcej mocy, bo pochodziłaby ona z poprzedniego, silniejszego?

K: Nie jestem pewien, czy nadążam za guru, ale wychodziłoby, że tak.

M: To nie prościej byłoby zamienić wejście z wyjściem? Wtedy konsekwentnie każdy stopień byłby słabszy od poprzednika. A wzmacniacz byłby osłabiaczem.

K: Ee… mój mózg tego nie ogarnia, ale jak powiedział Albert Einstein:

Jeżeli nowa idea nie wydaje się na początku niedorzeczna to nie ma dla niej ratunku.

— Albert Einstein

Wzmacniacze Andrzeja Markówa są relatywnie niedrogie. Dlatego w środku miejsce może być tylko na najtańsze elementy z czasów PRL. Andrzej uważa, że brzmią najlepiej.
Przedwzmacniacz Absolutor z 2009 roku. Współczesne Rubycony zastąpiły elektrolity ELWA z epoki Jaruzelskiego, ale swej pozycji wciąż bronią radzieckie oporniki MŁT i kondensatory Miflexu pamiętające kartki na masło. Lampy są jeszcze starsze, ale one są jak wino.

M: Co tam Einstein! Grażynka Sędzimir zaprasza Andrzeja, twórcę “genialnych rozwiązań wzmacniaczy”, w jego urodziny do Paryża. Może to będzie ostatnie tango, ale na pewno nie pierwsze.

K: Myślisz, że czytała pikantne wspomnienia Andrzeja Markówa z igraszek w chinatown?

M: A która kobieta by nie chciała mieć potomstwa z geniuszem? I to takim, który Pocahontas ma na skinienie palcem? Z kolei Dominika dziękuje Andrzejowi za “wspaniałe doznanie”, którego “nie da się wyrazić słowami”, a Marcelina i Aldona…

K: …tylko tych Pokahontasów było już ze trzydzieści!

M: Jest też inne “namiętne doznanie”… tym razem mężczyzny.

K: Hmmm, to trochę komplikuje sprawę. A może przeciwnie… czy Andrzej ma uczniów?

M: Chcesz mnie zdradzić??

K: Już księgę gości mam przygotowaną, ale mi chodzi tylko o Dominikę, Beatę, Bożenę, Mirosławę, Genowefę…

M: …i myślisz, że okulary zerówki i fryz a la Bieber ci pomogą? Spójrz na Andrzeja! Tu liczy się doświadczenie, staż, a Andrzej zaczynał jeszcze w PRL.

K: To ja go nie dogonię, nawet jakbym chciał.

M: To dobrze, że nie chcesz, bo dołączyłbyś do tej nieprzebranej w latach osiemdziesiątych rzeszy Marianów i Zbyszków ze średnim technicznym naprawiających programatory do Jowisza i AGD Predomu. Niektórzy z tych, co do dziś przetrwali prowadzą firmy robiące HIFI. Krzywiąc się niemiłosiernie muszę przyznać, że to jest ta elita, która ma pojęcie o impedancjach, charakterystykach i miliwoltach. Nowi z elektroakustyką nic wspólnego już nie mają – to po prostu próba jakiegoś biznesu po “marketingu i zarządzaniu”, lub “a nóż…” przypadkowego stolarza czy pcimianina górnego, który z akwizytorskiego Sprintera chce szybko przesiąść się do czegoś własnego, ale który o cewkach i triodach wie tyle, co mu Chińczyk powie.

K: No właśnie widzę.

M: Widzisz, jak reklamują przeciętny, chiński sprzęt jako “hi-end”, bo wiedzą, że klient ma zazwyczaj zerowe kompetencje, by ocenić, czy nie robią go w jajo?

K: Nie, widzę jak się krzywisz niemiłosiernie.

Andrzejek pozdrawia ciocię Zosię <3
Wygląda, jak każdy z nas, ale kto wie, czy w tej chwili nie rodzi się w jego głowie kolejna genialna idea?

M: Mój warszawski znajomy, który zna Andrzeja Markówa osobiście powiedział o nim:

To taki Gracjan Roztocki hifi-światka. Na twarzach jednych wywołuje porozumiewawcze uśmiechy, innych bawi, jeszcze inni wzruszają ramionami lub wytykają mu kompletny brak samokrytycyzmu połączony z pewną odmianą ekshibicjonizmu. Jedno nie ulega wątpliwości: Andrzej lepiej buduje lampowce, niż Gracjan śpiewa. Performance Gracjana odtwarzany przez wzmacniacz Pocahontas byłby ucztą dla poszerzającego swe horyzonty zawodowe psychologa.

— uNCLebEN

K: Ale w ogóle wywołuje emocje, czego nie da się powiedzieć o setkach firm bez charakteru, gwiazdkach jednego sezonu. Może dzięki temu – oraz przystępnym cenom – jego linia produkcyjna skompaktowana do wymiarów mniej więcej łazienki w gomułkowskim bloku w ogóle przetrwała tyle dziesiątek lat.

M: Andrzej Marków miał śmielsze plany. Była współpraca z firmą Lampart, był projekt ArtLine, poszukiwania pracy jako szef produkcji. W końcu przygarnął go Wojciech Korpacz, który już od dawna składał mu pisemne hołdy i nie ukrywa, że “pozycja Markówa jako genialnego konstruktora umocniła się przed kilku laty, gdy zaprezentowal wzmacniacz Lorelei”. Nic dziwnego, że opromieniony blaskiem wielkiego umysłu Pan Wojtek zapragnął uszczknąć odrobiny sławy i dla siebie. Wspólnie stworzyli przełomowy dla nich projekt – przedwzmacniacz Absolutor. Wojciech Korpacz zajął się montażem i stroną wizualną przedwzmacniacza. I – chyba – także lingwistyczną, Absolutor to bowiem “preamplifier linear”.

K: Mówisz, że obaj do siebie pasują?

M: Andrzej Marków to, co robi – robi z pasją i przekonaniem. Moim zdaniem problemem nie jest brak zaangażowania lub powagi, ale przywiązanie do sposobu budowy i ogólnie podejścia do urządzeń elektronicznych sprzed czterdziestu lat w lokalnym wydaniu. Na Zachodzie takie stwierdzenie miałoby pozytywny wydźwięk, bo to nawiązanie do czasów, gdy rodzimi, wykwalifikowani montażyści składali z europejskich części elektroniczne cacka, do których świeciły się oczy. Niestety ten okres wyglądał zupełnie inaczej za żelazną kurtyną. W Polsce to czas opakowań zastępczych, odrzutów z eksportu, wyrobów czekoladopodobnych, powszechnej bylejakości i awaryjności wyrobów “bez wkładu dewizowego”. Wzmacniacze Andrzeja Markówa to taka budząca ambiwalentne odczucia mikstura pracowitości, konsekwencji i pasji z chałupniczą siermięgą PRL.

K: Tego typu manufakturom zawsze będą towarzyszyły kontrowersje. A chyba lepszego sposobu na reklamę, niż kontrowersje jeszcze w hi-fi nie wymyślono. A skoro te niby pół-nawiedzone-pół-dziadowskie produkty znajdują nabywców na wolnym rynku to znaczy, że się sprawdziły i warte są swej ceny.

M: Sorki, muszę kończyć, moja suka chce jeść. Gesler! Masz… no masz… pyyyyszneee… to produkt wołowinopodobny… no jedz, Maciuś nic innego nie ma… No ok, jak wolisz głodować…

Psychedeliczne kolory zmierzchu gospodarki centralnie sterowanej.
Poliestrowe kondensatory Miflex z lat 70-tych i 80-tych stosowane, wg Andrzeja Markówa, “w myśliwcach wojskowych i rakietach”, jednak szerzej znane z Altusów i innego sprzętu powszechnego użytku.
Share

Przeczytaj także...

Pomyliliśmy się? Wiesz więcej? Podziel się opinią:

Twój adres email nie zostanie opublikowany.